Blow Up Hollywood - Take Flight

Artur Chachlowski

ImageGrupa Blow Up Hollywood nagrywa osobliwe płyty. Ale ta najnowsza, „Take Flight”, jest chyba najdziwniejsza ze wszystkich dotychczasowych.

Pewne rzeczy w ogóle się nie zmieniły. Zespół nadal pozostaje tajemniczy i anonimowy. Jego składu oraz instrumentarium nie można znaleźć ani na stronie internetowej, ani na okładce płyty. Na starannie wydanym w formie zgrabnego digipaka pudełeczku można jedynie przeczytać tytuły jedenastu muzycznych tematów wypełniających to wydawnictwo. Żadnych innych informacji. Jakby nic innego, niż muzyka, nie liczyło się wcale. I gdyby tak zdroworozsądkowo do tego podejść, to chyba coś w tym jest.

Coś jednak zmieniło się w muzyce Blow Up Hollywood na tej nowej płycie. Wypełniają ją wyłącznie instrumentalne dźwięki, które składają się na coś, co trzeba określić jako ambient skrzyżowany z elektroniką. To bardzo „filmowy” album (muzyka powstała na bazie dokumentalnego obrazu „Mustang – Journey Of Transformation” z Richardem Gere jako narratorem). Jakby był soundtrackiem do jakiegoś filmu. I to soundtrackiem, na który składa się muzyka bardzo natchniona. Wyciszona. Ilustracyjna. Atmosferyczna. Kontemplacyjna. Minimalistyczna. Uduchowiona. Eteryczna. Marzycielska. Nastrojowa. Spokojna. Można by tak długo jeszcze wymieniać…

Poszczególne części płyty, aczkolwiek obdarzone osobnymi tytułami, są jedynie fragmentami większej całości. Bo albumu „Take Flight” należy słuchać w całości. Wtedy ta muzyka najlepiej „wchodzi”. Ale żeby tego w pełni doświadczyć trzeba być w odpowiednim nastroju. Bo przy złym „zestrojeniu” zamiast wyciszyć, muzyka wypełniająca to wydawnictwo może rozdrażnić. Potrafi być niepokojąca. Mroczna. Klaustrofobiczna. Zimna. Denerwująca. Tu też mógłbym dalej długo, długo wymieniać…

Taka jest muzyka grupy Blow Up Hollywood. Taka jest płyta „Take Flight”. Pewnie przez swoje liczne kontrowersje zyska sobie ona tyle samo zwolenników, co i przeciwników. A ja, choć nie jestem, przynajmniej w porównaniu z poprzednimi albumami tego zespołu, jej wielkim entuzjastą, to zapisuję się raczej do tego pierwszego grona. Zwolenników. Umiarkowanych… Bo Blow Up Hollywood to niezwykle utalentowana grupa. Wystarczy posłuchać takiego utworu, jak „Solace”, by z łatwością się o tym przekonać.

P.S. Na luty 2011 roku Blow Up Hollywood przewiduje premierę swojego kolejnego krążka. Będzie on nosić tytuł „Collections”. Na jego program złoży się zestaw utworów, które z jakichś względów nie znalazły się w programach dotychczasowych albumów tego zespołu.

 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!