Od pewnego czasu z obozu grupy Galahad docierały informacje, że album, nad którym zespół pracuje zawierać będzie wyłącznie ostrą, zorientowaną na gitarowy rock muzykę. Według zapowiedzi zespołu miała to być najcięższa płyta w dorobku Galahad. Jednak, gdy po katowickim koncercie Stuart Nicholson wręczył mi płytkę CDR z finalnymi miksami 7 utworów, mających wypełniać program albumu „Empires Never Last” szybko zorientowałem się, że to wciąż ten sam stary, dobry Galahad. Już sam koncert w Teatrze im. Wyspiańskiego, w trakcie którego zespół nagrywał pierwszą w swoim dorobku płytę DVD i, w trakcie którego wykonał 4 nowe kompozycje wskazywał, że w nowej muzyce Galahadu można zakochać się dosłownie od pierwszego przesłuchania. Świadczy o tym niespodziewana dla całego zespołu niezwykle ciepła reakcja polskiej publiczności. Nie dość, że zespół koncertował po raz pierwszy w naszym kraju, to wykonywał swój nowy materiał po raz pierwszy na żywo. I wypadł doprawdy znakomicie. Dlatego też wszystkich fanów tej grupy z przyjemnością informuję, że Galahad wcale nie zboczył na ścieżkę tak popularnego ostatnio typowego prog metalu. Muzyka na planowanej do wydania pod koniec roku płycie w istocie jest trochę inna, niż na przykład na dwóch ostatnich albumach zespołu, ale zmiana przypomina raczej drobny retusz, niźli drastyczny zwrot stylistyczny. Na „Empires Never Last” słyszymy ten sam łatwo rozpoznawalny Galahad z melodyjnymi gitarowymi solówkami Roya Keywortha, ciekawym wokalem Stuarta Nicholsona, tętniącymi elektroniką klawiszami Deana Bakera oraz soczystą sekcją rytmiczną: Spencer Luckman (dr) – Lee Abraham (to nowy basista w zespole). Z drugiej zaś strony mamy tu odrobinę inne oblicze zespołu z drapieżnym, obrazoburczym 14-minutowym utworem „I Could Be God”, czy - na przeciwstawnym biegunie - łagodnym „Defiance” z anielskim śpiewem gościnnie występującej Sary Quilter. Mamy też coś niezwykłego dla dotychczasowych propozycji Galahadu, a mianowicie nagranie instrumentalne „The Memories From Africa Twins”. Roy Keyworth uczynił jego bohaterem swój motocykl, którym przed laty przemierzył pół Europy. Ale najwspanialsze są na tej płycie utwory idealnie wpisujące się w znaną wszystkim galahadowską tradycję: „Sidewinder” z rewelacyjnym, łatwo wpadającym w ucho refrenem oraz fenomenalną gitarową solówką Karla Grooma (Threshold), „Termination” z bardzo ładnymi gitarowymi motywami, epickie nagranie tytułowe, czy najpiękniejsza na płycie i zamykająca całość kompozycja „This Life Could Be My Last”. To właśnie one nadają temu albumowi prawdziwego kolorytu i stanowią o jego niesamowicie wysokiej klasie.
Płyta „Empires Never Last” z pewnością spodoba się wszystkim dotychczasowym entuzjastom muzyki tego zespołu. Myślę też, że ma szansę, by przysporzyć mu nowych sympatyków. Jak dla mnie te 7 utworów ze srebrnego krążka wręczonego mi przez Stuarta składa się na jedną z najwspanialszych muzycznych całości, które ujrzały światło dzienne w 2006 roku. Mówiąc precyzyjniej: które dopiero ujrzą światło dzienne w drugiej połowie roku. No właśnie, album choć nagrany, zmiksowany i zmasterowany do końca, jeszcze się nie ukazał. Co więcej, wciąż jeszcze nie wiadomo która wytwórnia płytowa wypuści go na rynek. Negocjacje ciągle trwają. Ale ja jestem pewien, że ten kto złoży stosowny podpis pod kontraktem i wyda „Empires Never Last” z całą pewnością będzie się cieszyć z obfitego portfela zamówień.