Prymary - The Enemy Inside

Przemysław Stochmal

ImageChoć najnowsza płyta amerykańskiej formacji Prymary, zatytułowana „The Enemy Inside”, ujrzała światło dzienne już pod koniec ubiegłego roku, na łamach Małego Leksykonu przedstawiamy ją dopiero teraz. Jej omówienie i przybliżenie naszym Czytelnikom wynika jednak niestety raczej z kronikarskiego obowiązku, aniżeli z pragnienia polecenia jej zawartości. Jest to bowiem płyta zdecydowanie przeciętna, która nie wnosi nic nowego, ani chociaż bardziej interesującego do gatunku progresywnego metalu, który pochodzący z USA zespół reprezentuje.

To, co zdecydowanie przykuwało uwagę i musiało budzić niemały podziw wśród odbiorców dwóch wcześniejszych albumów Prymary, a słyszalne jest również na „The Enemy Inside”, to wyjątkowy muzyczny kunszt progmetalowców z Kalifornii. Ich zdolności wirtuozerskiego posługiwania się instrumentami są doprawdy imponujące, nic dziwnego zatem, że sam lider zespołu, perkusista Chris Quirarte poza macierzystym zespołem udziela się w formacjach w mniejszym lub większym stopniu powiązanych z głównym nurtem nowoczesnego rocka progresywnego w Stanach Zjednoczonych, takich jak Redemption, Roswell Six, jak również wspomagany przezeń koncertowo Rocket Scientists. Stykanie się na polu artystycznym z postaciami szeroko rozpoznawalnymi w progmetalowym światku oraz nieskrywane inspirowanie się całego zespołu grupami prezentującymi różne odmiany rocka progresywnego z przeciągu czterech dekad niestety nie ma zbyt pozytywnego odzwierciedlenia w muzyce formacji ze Stanów Zjednoczonych. Już po pierwszych kilku minutach nasuwa się dość banalny, ale przy tym trafny wniosek, iż Prymary jest kolejnym młodym zespołem próbującym własnymi siłami nagrać nowy album Dream Theater. Nie dość, że sztuka ta, choć oparta na konsekwentnym wykorzystywaniu dobrze znanych, ogranych patentów, wypada dość bezbarwnie, to jeszcze ciężko nie odnieść wrażenia, że zespół nie stara się w zasadniczy sposób rozwinąć muzycznej wyobraźni względem swoich wcześniejszych dokonań. Zarówno podzielona na pięć indeksów suita tytułowa, jak i trzy następujące po niej krótsze utwory nie zachwycają, momentami wręcz nużą.

Ratunkiem dla pozostawiającego nienajlepsze wrażenie albumu jest na „The Enemy Inside” kolejny trwający około dwudziestu minut utwór, zatytułowany „Trial and Tragedy”. Jego wyższość nad pozostałym materiałem z płyty polega na tym, iż pomysł na niego został zaczerpnięty ze starszych aniżeli progmetalowa estetyka źródeł, a mianowicie z ery klasycznych suit rocka progresywnego. Idea mało błyskotliwych wymian tradycyjnej progmetalowej „łupanki” z niezbyt melodyjnymi spokojnymi partiami została tu dość ciekawie rozwinięta poprzez wpisanie w bardziej klasyczny schemat epickiego utworu, w którym wszelkie kulminacje i swoiste muzyczne „odciążenia” mają swoje odpowiednie miejsce. I choć nie jest to absolutnie utwór, na którego wysłuchanie łatwo z czystym sumieniem poświęcić dwadzieścia minut, to zdecydowanie przyjaźniejsze dla ucha są obecne w nim hammondowe „łamańce” przywodzące na myśl Spock’s Beard, aniżeli cały szereg progmetalowych łamigłówek, charakterystycznych dla pozostałej części albumu.

Szkoda, że składający się z technicznie wybornych instrumentalistów Prymary, wydając swój trzeci album, prezentuje się jako jeden spośród wielu zespołów świecie progresywnego metalu. Wciąż jeszcze brakuje Kalifornijczykom siły na rozpychanie się łokciami w tym wyjątkowo gęsto zaludnionym muzycznym towarzystwie. Powielanie dreamtheaterowych schematów z pewnością nie jest najlepszym na to sposobem, a fakt, że skądinąd bardzo zdolny wokalista Prymary w barwie swojego głosu i manierze wokalnej bardzo przypomina Raya Aldera z Fates Warning, zdecydowanie w tym nie pomaga.

www.progrockrecords.com

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok