Lang, Yogi - No Decoder

Paweł Świrek

Image5 listopada, a więc równo za miesiąc ukazuje się pierwsza solowa płyta wokalisty zespołu RPWL. Po gitarzyście Kalle Wallnerze i basiście Chrisie Postlu na solową płytę zdecydował się Yogi Lang. I pewnie dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że muzyka na „No Decoder” bardzo przypomina twórczość Pink Floyd. Yogi śpiewa na niej momentami prawie jak sam David Gilmour. Wśród zaproszonych do współpracy muzyków pojawił się m.in. Guy Pratt, basista towarzyszący Floydom podczas ostatnich tras koncertowych (lata 1987 – 1995), a „w cywilu” zięć gitarzysty Pink Floyd.

Początek płyty jest spokojny z niemalże gilmourowską solówką gitarową przypominającą nieco początkowe fragmenty ostatnich studyjnych płyt Pink Floyd („A Momentary Lapse Of Reason”, „Division Bell”). Tak nas wita instrumentalny „Can’t Reach You”. Kolejny utwór – „Sacrifice” - jest już bardziej dynamiczny. Pod sam jego koniec Yogi śpiewa elektronicznie zniekształconym głosem przywodzącym na myśl Stevena Wilsona z Porcupine Tree. W tle słychać dźwięki imitujące melotron. Brzmienie gitar to już prawie „łojenie”, lecz na szczęście przerywa je wchodzący w odpowiednim miejscu łagodny wokal. W kolejnym, skądinąd niezłym, utworze „Our World Has Changed” znów nie można oprzeć się złudzeniu, że głos i sposób śpiewania Yogiego sprawia takie wrażenie, jakby się słuchało Davida Gilmoura. Odczucie to jeszcze bardziej potęguje się w następnym utworze. „Sail Away”, który wydaje się dosłownie kopią słynnego klasyka „Us And Them”. W podobnych klimatach, lecz z nieco kawiarnianym zakończeniem utrzymany jest „Our Modern World”. Ma on wymiar łagodnej piosenki, która w części końcowej przeistacza się w rozimprowizowaną, nasączoną elektroniką, odlotową psychodelię. Tytułowy utwór zaznacza mocne wpływy Pink Floyd z okresu „Wish You Were Here” i „Animals”. Nawet solo gitarowe bardzo przypomina początek „Shine On You Crazy Diamond”. Jest na tej płycie jeden kawałek, który zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. „Alison” jest śpiewany w języku francuskim. Pojawia się tu Dominique Leonetti z grupy Lazuli, która razem z Yogim tworzy przeuroczy duet wokalny. Dla odmiany ośmiominutowy „A Million Miles Away” bardzo przypomina twórczość Porcupine Tree i Stevena Wilsona. Zabieg z elektronicznie przetworzonym głosem Langa brzmi niemalże identycznie jak na ostatnich płytach Jeżozwierzy. Tylko podkład muzyczny jest nieco inny. W powietrzu czai się duch psychodelicznego rocka.  Jeżozwierzowa odmiana stylistyczna następuje też w bardziej dynamicznym „SensValue”. Wygląda na to, iż jest to niemalże kopia „Signify” zespołu Porcupine Tree. Dopiero pod koniec utworu trochę na siłę zmieniono stylistykę na taką… trochę nijaką. Jest w tym zestawie jeszcze jedna wdzięczna piosenka miłosna pt. „Say Goodbye”, która znowu „pachnie” późnymi Floydami. Płytę kończy zaś nastrojowa, bardzo spokojna kompozycja „A Better Place For Me”.

Takim oto sposobem Yogi Lang nie wykazał się zbytnio inicjatywą twórczą, kopiując na „No Dekoder” brzmienie grup Pink Floyd i Porcupine Tree. Więcej własnej inwencji twórczej, a kolejne solowe płyty będą ciekawsze. Słuchanie kolejnej kopii Floydów z lekką domieszką Jeżozwierzy niekoniecznie jest tym, co chciałoby się robić najchętniej. Lepiej posłuchać czegoś bardziej oryginalnego. Ale i tak obiektywnie rzecz ujmując, to dość ciekawy album. Szczególnie dla bezkrytycznych sympatyków spokojnych floydowskich klimatów.

www.gentleartofmusic.com

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!