Muzyka zespołu Openspace gościła już na antenie MLWZ niejednokrotnie, zarówno z płyty demo, debiutanckiego krążka, jak i z ubiegłorocznej składanki progresywnych kolęd. Teraz przyszła kolej na nowy album zatytułowany „Elementary Loss”. Skład zespołu pozostał nadal ten sam. Zmieniła się natomiast wytwórnia płytowa; tym razem już nie Lynx Music, lecz MORS (Music Off Regular Shape) jest wydawcą drugiego albumu tej wołomińskiej grupy.
Na płycie przeważają długie, rozbudowane kompozycje. W przeciwieństwie do debiutanckiego albumu, to wydawnictwo zawiera wyłącznie utwory śpiewane w języku angielskim (na poprzednim albumie znalazły się też kompozycje polskojęzyczne). Płyta jest zróżnicowana muzycznie. Pierwsze trzy utwory połączone w minisuitę stanowią jednocześnie nagranie tytułowe. Są to dynamiczne kompozycje pełne finezyjnych riffów i solówek gitarowych uzupełniane Hammondem i syntezatorami. O ile na debiutanckim krążku utwór instrumentalny rozdzielał poszczególne części albumu, o tyle na „Elementary Loss” instrumentalny „Almost Fine” rozdziela części tytułowej minisuity. Kompozycja ta może się kojarzyć z zespołem Riverside ze względu na sporo podobieństw stylistycznych. Sporo jest tu także wpływów Porcupine Tree i Pink Floyd z okresu „A Momentary Lapse Of Reason”. W instrumentalnym „Almost Fine” można spotkać ciekawe zmiany nastroju. Najpierw delikatne brzmienia, a w samym jego środku progmetalowe granie i powrót do motywów z początku utworu, lecz granych w bardziej złożony i dynamiczny sposób. Wśród instrumentarium wymienione są organy Hammonda, a tymczasem dźwięki w tle utworu „Darkest Haven” momentami bardziej przypominają mellotron niż organy Hammonda. Jednak to właśnie na tym wspaniałym instrumencie zagrany jest cały ten utwór, a raczej jego podkład. Zachwycają porywające wokale i świetnie komponująca się z całością gitara, momentami brzmiąca bardzo ostro.
Z pozostałych utworów zdecydowanie lepiej bronią się dłuższe kompozycje. Choć najkrótsza z nich, „Personal Lie”, zaczyna się pewnym ciekawym motywem fortepianowym, lecz niestety pod koniec jest zajechana wokalnie. Następna, „So Common”, to jeden z piękniejszych utworów na płycie. Przejmujący wokal Marcina Korzeniewskiego świetnie komponuje się z syntezatorami, a potem z Hammondem i jest to bez wątpienia jeden z mocniejszych punktów tego utworu. Zachwycają też solówki gitarowe. Widać, że zespół aż kipi od pomysłów w tym utworze, co jest bardzo pozytywne. Bo nie jest łatwo skomponować tak długą i tak dobrą kompozycję. Momentami w tym utworze można doszukać się podobieństw do Pink Floyd z okresu „Animals”, podobnie jak było to na poprzednim albumie zespołu. Muszę przyznać, iż Marcin Zahn momentami gra jak David Gilmour. Jego wspaniała solówka pod koniec „So Common” sprawia, iż chciałoby się, aby ten utwór trwał dłużej i dłużej i końca nie miał. Nieco bardziej dynamiczny „Underground” jest odrobinę słabszy kompozycyjnie od „So Common”, jednakże dłuższy, środkowy fragment instrumentalny przypominający środek „Echoes” Pink Floyd ratuje tą kompozycję. Na wyróżnienie zasługuje w tym utworze pełny dramatyzmu wokal Marcina. Płytę kończy również długa i zarazem spokojna, trochę lunatyczna kompozycja „Corporeality”. Wokale momentami chwytają za gardło. Takie są dobre. Partie Hammonda i gitary sprawiają, iż chce się słuchać tej kompozycji bez końca.
Choć poprzednich dokonań zespołu Openspace jeszcze nie miałem okazji dokładnie poznać, to ta płyta zachęciła mnie do tego, że z przyjemnością sięgnę po jego wcześniejsze nagrania. Zaskakująco dobrze się słucha muzyki na tej płycie i życzę zespołowi, by dalej się rozwijał, gdyż rozwija się w dobrym kierunku. Może tylko byłoby lepiej, żeby grali odrobinę bardziej oryginalnie i mniej wzorowali się na późnym Pink Floyd.