Nordic medieval folk, czyli nordycki średniowieczny folk, do takiego gatunku zaliczany jest zespół Fejd przez wydawcę ich najnowszej płyty, firmę Napalm Records. Spodziewałem się kolejnego albumu wypełnionego ciężkim graniem spod znaku viking metalu albo czegoś tego rodzaju, bo często zdarza się, że zespoły są przydzielane do poszczególnych gatunków mocno na wyrost. Tu było inaczej i przyznam, że zostałem miło zaskoczony.
Już okładka zwiastuje to, co możemy znaleźć wewnątrz. W tle las i przebijające się przez gałęzie słońce, na pierwszym planie ptak, najprawdopodobniej wrona lub kruk. To wszystko pokazuje, że będzie tradycyjnie, ludowo, ale też dość mrocznie. Okładka jest intrygująca, wprowadza element tajemniczości i moim zdaniem zachęca do zapoznania się z zawartością, szczególnie że odpowiednio oddaje tę zawartość.
A wszystko zaczyna się od „riffu” na jednym z tradycyjnych instrumentów używanych przez Fejd. Utwór „Drängen och Kråkan” (Parobek i Wrona) nie jest może tym czego spodziewalibyśmy się po utworze folkowym, ale nie jest mu do tego daleko. Słyszymy tradycyjne instrumenty jak dudy szwedzkie czy drewniane flety, a także typowe dla folku skrzypce czy bouzouki. Jednocześnie mamy do czynienia z typowo rockową sekcją rytmiczną z wyraźnie brzmiącą perkusją. Zresztą dotyczy to całego albumu.
Drugi utwór na płycie to „Farsot” (Mór). Cięższy, bardziej rockowy i znacznie mniej tradycyjny niż „Drängen och Kråkan”. Prezentuje pochodzenie Fejd, bo przecież Patrik i Niklas Rimmerforsowie, jak i pozostali członkowie zespołu, w początkach swojej kariery grali muzykę znacznie cięższą niż teraz. W „Farsot” dominują instrumenty współczesne, chociaż linia melodyczna jest nadal jak najbardziej tradycyjna. „Farsot” stanowi znakomite połączenie tradycji i nowoczesności.
Jeszcze bardziej rockowo zaczyna się „Jungfru I Hindhamn” (Dziewica w Hindhamn). Ale tutaj, przez większość czasu, dominuje czysty głos Patrika Rimmerforsa, a instrumenty stanowią tylko tło. Najczystsza postać folk rocka jaką można sobie wyobrazić. A do tego przechodzi w fantastyczne, prowadzone przez skrzypce i lirę korbową, „Alvas Halling”. Krótki, przenoszący słuchacza przed płonące na polanie w jakimś odległym lesie ognisko, instrumentalny utwór jest prawdziwym diamentem we wspaniałej koronie albumu „Eifur”.
Szybko jednak jesteśmy wyrywani sprzed ogniska, bo oto nadchodzi utwór „Arv” (Spadek) i poprzez ciemny las musimy udać się do miasta, aby ów spadek przejąć. Przenikające się w „Arv” style tworzą z tego utworu przepiękną balladę przynoszącą na myśl błyszczące sztabki złota w ciemnej komnacie jednego ze skandynawskich zamków. A zamkiem tym rządzi „Eifur”, bo tak brzmi tytuł szóstego utworu. Jest to niejako kontynuacja, przynajmniej pod względem muzycznym, poprzedniej kompozycji.
Kolejny utwór, „Ledung”, zaczyna się od rzewnego brzmienia dud szwedzkich. Łączy w sobie drapieżność sekcji rytmicznej i wokalu z dominującą w instrumentalnym refrenie tradycją. W „Gryning” (Poranek) jest podobnie, ale instrumenty współczesne są zdecydowanie bardziej wyeksponowane i stanowią główną siłę napędową utworu. Również w wolniejszym fragmencie, gdzie króluje właściwie wyłącznie wokal Patrika Rimmerforsa, słychać przede wszystkim rytm wybijany przez perkusję i cichą, fortepianową melodię. Przez to „Gryning” wydaje się być jedną z cięższych propozycji na płycie.
Numer 9 na płycie otrzymała krótka kompozycja o tytule „Vårstav”. Rozpoczyna się od wyśpiewywanego acapella tekstu, po którym przychodzi wiosna, bo o tym mówi tekst. Krótka coda na flecie i przejście w dynamiczny i wpadający ucho utwór „Äring”. Zwrotki wyśpiewywane są w intrygującym rytmie, w tle słyszymy całą paletę instrumentów: skrzypce, flety, lirę korbową i... drumlę. Dla mnie jest to jedna z najlepszych kompozycji na „Eifur”, ale jest jedna, która spodobała mi się jeszcze bardziej. A „Äring” kończy się repryzą pierwszej zwrotki „Vårstav”.
Następnie płynnie przechodzimy w „Yggdrasil”, czyli mamy kolejne nawiązanie do mitologii nordyckiej. Utwór ten kontynuuje pomysły na muzykę przedstawione w „ Äring”. A cały album jest zakończony fantastycznym pokazem możliwości tradycyjnych instrumentów i muzyki we współczesnych aranżacjach. Słuchając „Trollfärd” można przenieść się w czasy Wikingów i skandynawskich legend i wziąć udział w tytułowej podróży trolli, a może magicznej podróży, bo oba tłumaczenia mogą być poprawne. Ludowe brzmienie, prowadzone ponownie przez dudy szwedzkie, wspomagane przez perkusję powoduje, że „ Trollfärd” jest dla mnie zdecydowanym numerem 1 na najnowszym albumie Fejd, pomimo że jest to ostatni na nim utwór.
Jeśli ktoś uważał, że język szwedzki nie nadaje się do śpiewania, to musi sięgnąć po ten album. Jeśli ktoś uważa, że skandynawską muzykę ludową można połączyć jedynie z ciężkim brzmieniem metalu, to musi sięgnąć po ten album. Jeśli ktoś uważał, że skandynawskiej muzyki ludowej nie można skutecznie połączyć z żadnym innym gatunkiem, to powinien sięgnąć po ten album. Jeśli ktoś poszukuje świeżej, dobrej muzyki, to powinien sięgnąć po ten album. Jedna z najlepszych płyt tego roku i mam nadzieję, że będzie nam kiedyś dane usłyszeć zespół Fejd na żywo w Polsce, bo ta muzyka na scenie może zabrzmieć jeszcze lepiej.