Wydaną przed 4 laty płytą “The Dark Third” zespół Pure Reason Revolution wysoko zawiesił poprzeczkę. Album, jak i sam zespół, zostali zgodnie okrzyknięci przez krytyków i słuchaczy jako jedno z najciekawszych zjawisk we współczesnym art rocku. Niektórzy upatrywali nawet w młodych Brytyjczykach prekursorów nowego gatunku określanego mianem „nu-prog”.
Rok 2009 przyniósł płytę „Amor Vincit Omnia”, która okazała się przeogromnym niewypałem. Pure Reason Revolution niespodziewanie i chyba zupełnie niepotrzebnie zapuścił się gdzieś w rejony mocno nasączone elektroniką i zaprezentował na tym krążku muzykę odartą z ciekawych polifonicznych rozwiązań melodycznych, którymi zachwycał na swoim debiucie. Większość sympatyków brzmienia z pierwszego albumu wolało wierzyć, że to tylko „syndrom drugiej płyty”, którego zespół niestety nie udźwignął. Tymczasem zaś wypuszczone właśnie na rynek nowe wydawnictwo zatytułowane „Hammer And Anvil” jeszcze bardziej pogłębiło stylistyczny odwrót tej obiecującej formacji od czysto progresywnych klimatów.
Nie będę omijał w bawełnę: album nie podoba mi się. Nie znalazłem na nim nic, co by mnie urzekło, zachwyciło, zaintrygowało, albo choć na krótką chwilę przykuło moją uwagę. „Hammer And Anvil” przypomina bezsensowną dźwiękową rąbankę, która długimi chwilami wydaje się trudna do zniesienia. Przecież przewidziany jako przebojowy opener utwór „Fight Fire”, a w jeszcze większym stopniu nagranie „Never Divide” to łupanka, jakich mało. Elektronika, elektronika i jeszcze raz elektronika… Elektronika od której więdną uszy. Z kolei „Blitzkrieg” to nic innego jak… klubowe granie. Nie byłbym zdziwiony, gdybym usłyszał ten utwór w jakiejś dyskotece. Intensywne elektroniczne dźwięki królują też w „Last Man, Last Round”. Pure Reason Revolution i techno? Trudno uwierzyć, ale tak. A już zupełnie nie wiem co mam myśleć o „Open Insurrection”. To już dźwiękowa kakofonia pełną gębą. Kolejnym zaskoczeniem (in minus!) jest umieszczone na końcu płyty nagranie „Armistice”, które po blisko godzinnej ekstremalnej elektronicznej jeździe bez trzymanki niespodziewanie przybliża się do typowego… pop music. Muzyka lekka łatwa i przyjemna w wykonaniu Pure Reason Revolution? Z pewnością nie jest to to, czego spodziewałbym się po nowej płycie. Nawet, jeżeli na „Hammer And Anvil” zdarzają się bardziej melodyjne nagrania, które nawet po jakimś czasie powoli zaczynają wpadać w ucho (tak może być w przypadku nagrań “Patriarch” i “Valour”), to przypominają raczej one swym stylem niektóre produkcje spod znaku Depeche Mode. I to w dodatku podszyte obowiązkową na tym albumie dawką niepotrzebnego transowego hałasu…
Wszystko to powoduje, że album „Hammer And Anvil” wydaje się w odbiorze miałki i nijaki. To album, jakich wiele. Nie taki, jakiego można byłoby się spodziewać po niezwykłym i wyjątkowym przecież zespole. Jedyną zaletą tego krążka jest to, że Pure Reason Revolution wciąż brzmi na nim rozpoznawalnie. Jednakże charakterystyczne brzmienie instrumentów oraz charakterystyczne głosy wokalistów Chlöe Alper i Jona Courtneya to elementy, z których ten zespół powinien robić zdecydowanie lepszy użytek.