Vangelis - Voices

Mariusz Wójcik

ImageJednym z powodów, dla których płyta "Voices" jest czymś tak niezwykłym w dyskografii Vangelisa  jest obecność aż trojga wokalistów, którzy napisali również teksty do wykonywanych przez siebie utworów. Myślę, że jak na Vangelisa jest to nietypowy pomysł, ale... hm,  to przecież głosy. Te głosy, które czasem znakomicie współbrzmią z muzyką  Vangelisa w sposób absolutnie zdumiewający!

Na samym początku mamy tytułową pieśń otwierającą to dzieło, czyli utwór "Voices" - słowa w dziwnym języku, podniosła atmosfera oraz w tle pomruk chóru, który kojarzy mi się z muzyką filmową słynnego Greka  do filmu "1492 Conquest of Paradise" -  są tu nieuniknione. Ale myślę, że nie do końca, bo tutaj ten wzniosły nastrój budowany jest w nieco inny sposób. Pojawiają się jakby brzmienia kobz, a w finale orkiestrowe brzmienie instrumentów klawiszowych punktowane jest akcentami wyśpiewanymi przez "Athens Opera Company".  To sprawia, że kompozycja ta nabiera  cech jakiegoś dramatycznego hymnu.

Na  jeszcze większą uwagę i skupienie zasługuje magiczna kompozycja "Echoes", która wyłania się tak bardzo niewidocznie, niczym zjawa z mglistych obłoków, ale ileż to ma w sobie pięknego czaru, choć nie od razu  komunikatywnego. Trzeba chwili cierpliwości, ażeby ten niemalże halucynogenny groove załapać. Warto się skupić, by przeżyć ten niezwykły muzyczny trans. Myślę, że ten kawałek Vangelis zadedykował swemu bardzo ważnemu miejscu na Ziemi, czyli pięknej wyspie Vapos. Gdzieś w  wyobraźni przemyka mi obraz setek tysięcy pielgrzymów idących piaszczystą drogą do wioski Chilomothy  na wysepce Vapos. Kto wie?... Te czarowne dźwięki  pobudzają moją wyobraźnię, a myślę, że skojarzenia są trafne.

Co dalej? Wstaje słońce, śpiewa jakiś ptak i słyszymy pierwszy z głosów tej płyty -  to Caroline Lavele śpiewa "Come to Me". Cudowne jest tu, niemalże krystalicznie czyste, brzmienie harfy, które okraszone jest mgiełką pastelowych klawiszowych plam, wszystko to otula mistyczna pajęczyna ciepłego wiatru, która niczym balsam na uszy stymuluje naszą duszę. Caroline śpiewa tutaj bardzo zwiewnie i delikatnie  - „przyjdź do mnie we śnie, przyjdź, gdy śnię, może nigdy cię już później nie odnajdę”.

Kolejnym cudeńkiem na tym bajecznie pięknym albumie greckiego wirtuoza el-muzyki, jest kawałek "Ask the Mountains". Vangelis zaprosił tu Stinę Nordenstam. Ta młodziutka  wtedy  Szwedka  miała na koncie dwa albumy, ale i tak była wówczas mało znaną piosenkarką. Ten mądry człek Vangelis, kiedy ją usłyszał, musiał zrozumieć, że trafił na samorodny, olśniewający diament. Stina uczyniła z "Ask the Mountains" oszałamiające arcydzieło. Co ciekawe, raczej nuciła ten utwór, a sam mistrz starał się jak najmniej jej przeszkadzać, był tu wyjątkowo wstrzemięźliwy w kwestii wykonywanych solo partii syntezatorowych. Słodycz i wdzięk dziecka -  Stina Nordenstam  olśniewała  w tym kawałku i do dziś absolutnie jest to ważny utwór w całej dyskografii kompozytora.

Kolejnym wyróżniającym się głosem na tym albumie jest wokal Paula Younga w utworze  "Losingsleep" - tu Vangelis znów ogranicza się  do wypełniania przestrzeni plamami muzycznymi. Paul śpiewa łagodnie, sugestywnie  i kojarzy mi się z partiami wokalnymi Jona Andersona. Bardzo to minorowe dźwięki,  skłaniające do refleksji i zadumy. Mam wrażenie, że ten album to ostatnia część tryptyku Vangelisa po „The City" i „1492 – Conquist”,  opowieści o mieście i wielkiej wyprawie, która może właśnie jemu dała początek i rozgłos? Która popycha człowieka aby zmierzył się  z samym sobą. Aby podjąć się takiego wyzwania trzeba posiadać specyficzny Dar, który posiada dość wąska i elitarna grupa el-muzyków..., a  Vangelis jest tu mistrzem nad mistrzami!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!