Galleon - In The Wake Of The Moon

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageI jak tu nie wierzyć w istnienie i działalność pewnego starszego pana z bajkową brodą, niosącego prezenty. Bo oto właśnie 6.12.2010r. na tzw. mikołajki, fani progresywnego rocka dostali od zasłużonej formacji Galleon zupełnie pachnące jeszcze nowością wydawnictwo zatytułowane „In The Wake Of The Moon”.

Galleon - baśniowy, pełen fantastycznej muzyki okręt, pływający po bezkresnych wodach wszechoceanu muzycznego już od prawie dwudziestu lat. Dowodzony jest on bezustannie przez gitarzystę basowego, wokalistę, autora muzyki i tekstów, jednym słowem kapitana tego okrętu, Gorana Forsa. Resztę załogi stanowią: gitarzysta Sven Larsson, klawiszowiec Ulf Hedlund Pettersen oraz perkusista Goran Johnsson. Mam nadzieję, że historia żeglugi Galleona zapisana w ośmiu poprzednich rozdziałach pokładowego dziennika, czytelnikom MLWZ jest dobrze znana. Być może, w niedalekiej przyszłości opublikuję na naszych łamach szerszą opowieść o tym jedynym w swoim rodzaju muzycznym statku.

„In The Wake Of The Moon” to już dziewiąty rozdział w pokładowych zapiskach Galleona. I w przeciwieństwie do poprzedniej płyty „Engines Of Creation” z 2007r. to naprawdę udane i godne polecenia dzieło. Tamta płyta byłą trochę szukaniem światła w ciemnościach, poszukiwaniem nowej drogi, kierunku na muzycznej mapie

Zacznę może od ogólnego wrażenia, jakie wywarło na mnie to nowe wydawnictwo Szwedów. Album utrzymany jest w stylu i klimacie największego, moim zdaniem, dzieła zespołu, „From Land To Ocean”. Nieco tajemnicza, bardzo przestrzenna, pełna ciekawych, błyskotliwych instrumentalnych pasaży muzyka powoduje, że gotowi jesteśmy oddać się magii zawartej na tej płycie.

Album zaczyna się dynamicznie. Misternie utkana linia rytmiczna, zatopiona w głębię brzmienia mellotronu, organów Hammonda, w towarzystwie fleszy mini-mooga i jasno lśniącej gitary sprawia, że bez przeszkód wstępujemy do dobrze znanej nam muzycznej krainy. Mimo, iż dogłębnie spenetrowana przez lata, nadal kusi swym pięknem i nigdy nie mamy jej dość. Album wita nas utworem „Stages”. Brniemy dalej w dobrze nam znane rejony. Hard rockowy, mocny „Wallflower” jest bardzo klasyczną w swojej wymowie kompozycją. Prawdziwe czary zaczynają się od utworu trzeciego, instrumentalnego „Childs Play”. Muzycy Galleon mają zdolności do muzycznej rozmowy bez słów. Pełna przeplatających się wzajemnie muzycznych pasaży kompozycja z ciekawym dialogiem gitary i klawiszy. Utwór tytułowy „The Wake Of The Moon” to najjaśniej lśniący diament na tym krążku. Jest to utrzymana w iście Hackettowskim stylu, prześliczna, baśniowa kompozycja. Wiodące w pierwszej części utworu instrumenty klawiszowe z solówką na moogu na pierwszym planie otwierają przed słuchaczem ogromną, nieprzebytą, białą przestrzeń, pełną zimnego wiatru śpiewającego nieznane opowieści, a na nieboskłonie lśni księżyc w pełni. W ten przerażający i niezwykły w swym pięknie krajobraz wkrada się odrobina słonecznego ciepła i nie burząc, nie zmieniając nic, ociepla ten obraz. Finał kompozycji jak na najlepszych albumach Genesis. Wpływy z najwspanialszych lat w twórczości Yes i King Crimson słychać w wielowątkowym utworze „War At Home”, zwłaszcza jeśli wsłuchamy się w ścieżkę rytmiczną oraz wokalną tej kompozycji. Dynamiczna, pełna ekspresji mozaika złożona z kilku motywów połączonych ze sobą z inżynierską precyzją. Kompozycja ta przechodzi łagodnie w kolejną muzyczną konwersację bez słów, a mianowicie w utwór „Over The Hills And 3 Feet Under”. Piękno sączące się z głośników. „Mr. Murphy” to jedyny utwór, który nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Nie wyróżnia się właściwie niczym specjalnym. Moim zdaniem trochę nie pasuje do całości. Może jest to tylko pierwsze wrażenie po kilku pierwszych przesłuchaniach? Na koniec epicka kompozycja „Rain”. Klasyczny, długi, nostalgiczny utwór z finałem niczym z płyt IQ wyjętym.

Teksty Galleon opowiadają o stosunku człowieka do osiągnięć współczesnej nauki i techniki. Trochę baśni, fantastyki, obserwacji życia. Wszystkiego po trochu. Pisane sprawnym piórem Gorana.

Na mój prywatny użytek nazywam Galleon takim „IQ Północy”. Wydaje mi się, że wiele łączy muzykę obu tych zespołów. Budowanie nastroju, konstrukcja płyt. Ogólnie dramaturgia zawarta w ich muzyce, sposób jej podania, realizacji, wyrażanie myśli są bardzo podobne w obu tych przypadkach. W moim odczuciu Galleon stał się tak samo ważnym dla mnie zespołem, jakim jest od dawna IQ. W ich muzyce słyszę szacunek dla rockowej tradycji, pasję i serce wkładane w każdą zagraną nutę.

Warto dodać, że Galleon przemierza bezkresne muzyczne otchłanie pod nową banderą Aerodynamic Records. Do tej pory działali pod szyldem szwedzkiej oficyny wydawniczej Progress Records. Na najnowszym krążku widnieje już nowe logo. Aerodynamic Records to nowa firma fonograficzna na progresywnym rynku. I pozostaje mieć nadzieję, że Galleon w nowych barwach będzie równie widoczny na art-rockowej mapie jak dotychczas, a może nawet będzie lepiej? Zmiany są potrzebne, wiem coś o tym. Oddychanie przez długi czas tym samym powietrzem może spowodować pewnego rodzaju marazm. Zmiany sprzyjają twórczemu fermentowi.

„In The Wake Of The Moon” to godna polecenia pozycja dla miłośników dobrego wyrafinowanego, klasycznego rocka, jak i tym, którzy dopiero usiłują wgryźć się w ten progresywny świat. Solidny warsztat, a także wyobraźnia muzyków pozwalają kolejny raz wierzyć, że rock progresywny żyje, ma się dobrze i żadne złośliwości płynące pod adresem tak grających zespołów nie są w stanie wyrządzić krzywdy fanom oraz twórcom tego szlachetnego gatunku. Polecam najnowszą płytę Galleon z głębi serca. To jedna ze wspanialszych płyt kończącego się już roku. Mówiąc krótko: jest SUPER :).

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!