Refugee - Refugee

Mariusz Wójcik

ImageMarzy mi się ten magiczny moment, kiedy to obcuję z legendą rocka. Hmm… Mam!... Jest na to rada. Wchodzę do mojego muzycznego wehikułu czasu. Zamykam magiczne drzwi i przenoszę się do listopada 1973 roku. Wtedy to Refugee ukształtował się w grupę… No właśnie: „Uchodźcy”, „Uciekinierzy”...

Ale moim marzeniem jest zobaczyć na własne oczy narodziny arcydzieła muzyki rockowej, czyli pierwszej i jak się okazało jedynej płyty tej supergrupy. Wchodzę do swojego wehikułu czasu, by przeskoczyć do lutego 1974 roku, a konkretnie do studia nagraniowego Island. Spotykam przy konsolecie dziwnego gościa, który przedstawił mi się jako John Burns. Czyżby to jeden z „Uciekinierów”? No nie. To przecież facet odpowiedzialny za produkcję pierwszego albumu Refugee.

Później dowiem się, że dzieło "Uchodźców" wyda zacna wytwórnia Charisma, która wiele dobrego zrobiła dla wykonawców grających nietuzinkową muzykę z kręgu art rocka. Wreszcie, jako dziennikarz muzyczny dostałem pozwolenie na przypatrywanie się pracy przy arcyciekawej produkcji muzyki - niezwykłej, tworzonej przez charyzmatyczne postacie rocka. To niesamowite, bo ci muzycy przecież grali wcześniej w znanych kapelach. Basista i wokalista Lee Jackson oraz perkusista Brian Davison znakomicie realizowali się w grupie The Nice, potem rozpaczliwie szukali czegoś nowego, kolejne ich formacje, czyli Jackson Heights i Every Which okazały się klapą. Kolejny „Uciekinier” to charyzmatyczny 25-letni Szwajcar Patrick Moraz. Świetnie zapowiadający się klawiszowiec jazzrockowej grupy Mainhorse, ostatnio zagubił się artystycznie i popadł w stagnację.  Wszyscy już są w studiu, a ja z wypiekami na twarzy wsłuchuję się w dyskusję dotyczącą kluczowej suity "Grand Canyon". Lee Jackson głośno tłumaczy mi, korzystając z przerwy na kawę, jak to powstał pomysł na ten rozbudowany utwór: "Pewnego dnia oglądaliśmy mapę Arizony i zaczęliśmy marzyć o Wielkim Kanionie. Żaden z nas tam nie był, ale każdy miał przed oczami jego obraz, znany z podręczników geografii. Wydało nam się, że jest to miejsce pełne romantyzmu i bardzo, bardzo odległe. Przyszedł nam na myśl ptak lecący nad tym olbrzymim wąwozem, więc spróbowaliśmy napisać muzykę, która wyobrażałaby jego swobodny lot. Pragnęliśmy wywołać wrażenie wznoszenia się, nurkowania i wirowania w powietrzu " - to tyle Jackson.

Kawka skończona, a ja z wielkim zaciekawieniem zaczynam wpatrywać się w stół mikserski pana Burnsa, który pogania muzyków do roboty. Jak zaczarowany słucham Lee Jacksona, który śpiewa jakby był w transie. To wszystko nasycone jest smutkiem, a zarazem w powietrzu studia nagraniowego unosi się bardzo pozytywna aura, która hipnotyzuje wszystkich obecnych w studiu. "Wzbijemy się ponad ściany kanionu, by potem jak orzeł weń zanurkować, by lecieć przez kanion na skrzydłach snu i ujrzeć jak rzeka, hucząc i grzmiąc, niknie w przepaści ścian Wielkiego Kanionu…". Pełen patosu tekst zdumiewająco przekonujący i jakże działający na moją wyobraźnię.

Zegar mojego wehikułu ostrzega mnie, iż zostało jeszcze kilka minut tej bajecznej podroży, może jeszcze coś zobaczę i usłyszę? Panowie z Refugee zaczynają jam session, coś czuję, że to będzie zalążek przepięknej kompozycji "Credo". Niestety została mi jedynie minuta, jeszcze moje ucho rejestruje stłumiony głos śpiewającego Lee, który zarazem obwieszcza swoje credo:  ”Wierzę w szaleństwo i okręty płynące w mrok. I ciągle jeszcze wierzę w miłość, jak dziecko w św. Mikołaja…". Zdążyłem dać "piątkę" Burnsowi i biegiem wskakuję do swojej maszyny czasu. Moje ręce mają problem ze znalezieniem przycisku "start 2010 " - jestem zmęczony, ale bogaty w ogrom przeżytych niemalże mistycznych chwil obcowania z legendą rocka.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok