Gerrard, Lisa - The Mirror Pool

Mariusz Wójcik

ImagePierwszy solowy album Lisy Gerrard to traumatyczne  przeżycie dla jej fanów, jak i tych, którzy  w muzyce szukają duchowych doznań. Każda kompozycja na tym albumie jest taką magiczną bramą w inny wymiar - to wyjątkowa okazja, aby przeżyć coś, co zostanie głęboko w naszej duszy. Jest to muzyka przejmującego smutku, ale i zarazem jest to rodzaj muzycznego transu. Już pierwszy utwór,  "Violina: the last embrace", ma coś z żałobnego nastroju. Kompozycja ta napisana została przez Lisę dla swojej matki - bardzo osobisty to utwór, poruszający swą tajemniczą aurą. Ciekawa historia związana jest z „La bas: Song of the drowned",  czyli pieśni tego, który utonął. Pierwotnie miał ten kawałek być wykorzystany w filmie "La bas", lecz okazało się, iż  ten film nie powstał, ale ta przejmująca kompozycja została w archiwach Lisy i właśnie na debiutanckim albumie została pięknie wykorzystana. 

Słuchając tego albumu mam wrażenie, że Gerrard jeszcze bardziej niż w Dead Can Dance zabiera słuchaczy w odległe zakątki świata. Takim przykładem  może być pieśń miłosna  z dalekiego Iranu  "Persian love song" - sporo tu złowieszczych i zarazem mrocznych dźwięków orkiestry. Na  "The Mirror Pool"  znajduję się kompozycja "Largo" - to efekt wieloletniej miłości Lisy do muzyki Georga Friedricha Händela, a raczej jego idealistycznego sposobu pojmowania muzyki. Interpretacja kompozycji "Largo"  jest wyjątkowo ciekawie zaśpiewana  przez Lisę czystym i mocnym  głosem, który zniewala  i długo pozostaje  w pamięci. Kiedy słucham utworu "Celion",  mam problem z ogarnięciem tych niesamowitych dźwięków. Dlaczego? Otóż, mam wrażenie słuchania jednocześnie wielu dźwięków, które jakby pochodzą z odległych kontynentów  - jednym uchem słyszę muzykę średniowieczną i klasyczną, zaś drugim - zaśpiewy aborygeńskie  i ozdobniki dźwiękowe rodem z Bliskiego Wschodu. "Nilleshna"  to już uspokajające i delikatne melodie, mam wrażenie obcowania z muzyką klasyczną -  myślę, że skojarzenia do Prokofiewa oraz wczesnych płyt Dead Can Dance są trafne.

Cały materiał na tym albumie Lisy to idealna pożywka  dla duszy, mieszanka łagodnych i rozedrganych melodii. Przejmujący głos Gerrard, która śpiewa prosto z serca, powoduje, iż zdecydowanie ten album wyróżnia się w zalewie podobnych produkcji, również pod względem aranżacji i kolorytu, a sama frapująca okładka jest dziełem samym w sobie. Oto jak doszło do jej powstania. Lisa Gerrard:  "W końcu poprosiłam męża o zrobienie obrazu. Jest wspaniałym artystą. Namalował kilka rzeczy i powoli uzyskiwał to, co chciałam. Pewnego dnia, gdy przyszłam do domu, powiedział mi: "Popatrz, to jest okładka" - zestawił ze sobą dwie fotografie, które wcześniej zrobił i pokazał mi je. I one zostały właśnie wykorzystane na okładce, która absolutnie doskonale pasuje do tej płyty. Zaintrygowała mnie w nich woda wyglądająca tak, jakby można było podróżować nią do innego świata”. Tak, dzięki muzyce Lisy myślę, że taka podróż do innego świata… jest możliwa.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!