Pierwszy solowy album Lisy Gerrard to traumatyczne przeżycie dla jej fanów, jak i tych, którzy w muzyce szukają duchowych doznań. Każda kompozycja na tym albumie jest taką magiczną bramą w inny wymiar - to wyjątkowa okazja, aby przeżyć coś, co zostanie głęboko w naszej duszy. Jest to muzyka przejmującego smutku, ale i zarazem jest to rodzaj muzycznego transu. Już pierwszy utwór, "Violina: the last embrace", ma coś z żałobnego nastroju. Kompozycja ta napisana została przez Lisę dla swojej matki - bardzo osobisty to utwór, poruszający swą tajemniczą aurą. Ciekawa historia związana jest z „La bas: Song of the drowned", czyli pieśni tego, który utonął. Pierwotnie miał ten kawałek być wykorzystany w filmie "La bas", lecz okazało się, iż ten film nie powstał, ale ta przejmująca kompozycja została w archiwach Lisy i właśnie na debiutanckim albumie została pięknie wykorzystana.
Słuchając tego albumu mam wrażenie, że Gerrard jeszcze bardziej niż w Dead Can Dance zabiera słuchaczy w odległe zakątki świata. Takim przykładem może być pieśń miłosna z dalekiego Iranu "Persian love song" - sporo tu złowieszczych i zarazem mrocznych dźwięków orkiestry. Na "The Mirror Pool" znajduję się kompozycja "Largo" - to efekt wieloletniej miłości Lisy do muzyki Georga Friedricha Händela, a raczej jego idealistycznego sposobu pojmowania muzyki. Interpretacja kompozycji "Largo" jest wyjątkowo ciekawie zaśpiewana przez Lisę czystym i mocnym głosem, który zniewala i długo pozostaje w pamięci. Kiedy słucham utworu "Celion", mam problem z ogarnięciem tych niesamowitych dźwięków. Dlaczego? Otóż, mam wrażenie słuchania jednocześnie wielu dźwięków, które jakby pochodzą z odległych kontynentów - jednym uchem słyszę muzykę średniowieczną i klasyczną, zaś drugim - zaśpiewy aborygeńskie i ozdobniki dźwiękowe rodem z Bliskiego Wschodu. "Nilleshna" to już uspokajające i delikatne melodie, mam wrażenie obcowania z muzyką klasyczną - myślę, że skojarzenia do Prokofiewa oraz wczesnych płyt Dead Can Dance są trafne.
Cały materiał na tym albumie Lisy to idealna pożywka dla duszy, mieszanka łagodnych i rozedrganych melodii. Przejmujący głos Gerrard, która śpiewa prosto z serca, powoduje, iż zdecydowanie ten album wyróżnia się w zalewie podobnych produkcji, również pod względem aranżacji i kolorytu, a sama frapująca okładka jest dziełem samym w sobie. Oto jak doszło do jej powstania. Lisa Gerrard: "W końcu poprosiłam męża o zrobienie obrazu. Jest wspaniałym artystą. Namalował kilka rzeczy i powoli uzyskiwał to, co chciałam. Pewnego dnia, gdy przyszłam do domu, powiedział mi: "Popatrz, to jest okładka" - zestawił ze sobą dwie fotografie, które wcześniej zrobił i pokazał mi je. I one zostały właśnie wykorzystane na okładce, która absolutnie doskonale pasuje do tej płyty. Zaintrygowała mnie w nich woda wyglądająca tak, jakby można było podróżować nią do innego świata”. Tak, dzięki muzyce Lisy myślę, że taka podróż do innego świata… jest możliwa.