„The Collibro” narodziło się na farmie na przedmieściach Århus w Danii. To concept album rockowej orkiestry o nazwie Lis Er Stille, składającej się tylko z czterech muzyków. Album, którego nie można słuchać w tle. Albo poświęca się mu całą uwagę, albo się go wyłącza. Jednocześnie jest to dość specyficzna płyta.
Otwierająca „The Collibro” kompozycja „All The Blood” jest niejako uwerturą do postrockowego widowiska. Wielogłos dochodzący z oddali wprowadza słuchacza w mroczny nastrój, który utrzymuje się niemal przez cały album. Po niecałych trzech minutach można powiedzieć, że właściwa część albumu rozpoczęła się na dobre. Utwór „Send In The Scouts” byłby idealnym przykładem postrockowej stagnacji, gdyby nie elektroniczne brzmienia wyjęte jakby żywcem z kompozycji Kraftwerk. Szkoda tylko, że słychać je jedynie we wstępie. Kompozycja ta to solidna porcja muzyki, która technicznie może jest powyżej przeciętnej, ale nie jest specjalnie zajmująca. Znacznie ciekawiej wydaje się robić na początku trzeciego utworu - „Recalling The Color”. Kilkusekundowy wstęp na pianinie przechodzi w melodyjny gitarowy riff. Szkoda tylko, że tak długi. Brzmi to jednak o wiele ciekawiej niż poprzedni utwór. Mniej więcej w jego połowie muzyka zwalnia, nastrój się zmienia i z dobrego kawałka instrumentalnego, „Recalling The Color” przeradza się w przeciętne wokalno-klawiszowe smęcenie. Co prawda tylko na chwilę, ale niestety głos Martina Byrialsena mocno przeszkadza temu utworowi. Tak kończy się, można powiedzieć, pierwsza część płyty.
Po prawie trzydziestosekundowym interludium noszącym tytuł „Like A Common Wave” następuje ponad dwunastominutowe „Shards Of The Ending”. Utwór, któremu do rozpędzenia się potrzeba niemiłosiernie dużo czasu. Przyznam, że niejednokrotnie nie wytrzymywałem i przewijałem ten stanowczo zbyt długi wstęp. A trzeba przyznać, że im dalej w las, tym robi się lepiej. Dla fana postrockowego grania, którym nie jestem, ta kompozycja może być wręcz swego rodzaju hymnem. Gdyby nie trochę nudne, melancholijne interludia, „Shards Of The Ending” mógłby być bardzo dobrym utworem. „Through The Quest Of Your Designs” jest za to czymś zupełnie odwrotnym. Mnie nie zachwycił, ale ocenę tym razem zostawię słuchaczom.
Kolejne interludium, „Break Or Seal”, poprzedza kompozycję „The Real Children”. Utwór, którego pomimo wielu przesłuchań, nie jestem w stanie zrozumieć. Głównym motyw to rytmiczny beat wygrywany niemal przez wszystkie instrumenty, który później przechodzi w melodię rodem z wczesnych lat 80. Postrockowy klimat przywodzący mi na myśl wszelkie postapokaliptyczne światy tworzone przez niezliczone rzesze przeciętnych pisarzy science fiction utrzymany jest także w najdłuższym utworze na płycie: „The Painted”. W trzech słowach: to już było.
Trzeba przyznać, że jeśli nie jest to czyjś klimat, to w tym momencie zastanawia się ile jeszcze do końca. A pozostaje jeszcze trzecie interludium - „Behold The Remnant Parts Of Me”, krótkie instrumentalne „In The Seed”, będące eklektycznym solem klawiszy oraz na zakończenie całej płyty - „Beneath The Broken Country”. Szkoda, że przez cały album powtarzane są te same motywy, bo Lis Er Stille ma naprawdę duże możliwości.
Nie wiem komu mógłbym polecić tę płytę, ale na pewno jest to solidny kawałek postrocka. Mógłby być lepszy, muzycy mogliby lepiej wykorzystać swoje umiejętności, ale mimo wszystko to nie jest zła płyta. Zespół Lis Er Stille był porównywany do Sigur Ros czy nawet Pink Floyd, ale ja nie szedłbym aż tak daleko.