Przygoda trwa dalej. Po wydanym w 2008 roku albumie „Egoist” zespół Loonypark powraca w delikatnie wyretuszowanym składzie (bez Macieja Tomczyka na gitarze prowadzącej, a miejsce Jakuba Grzesło za perkusją zajął Grzegorz Fieber) z nowym albumem zatytułowanym „Straw Andy”.
Podobny projekt graficzny, acz utrzymany w nieco innej kolorystyce, zaprojektowany przez tego samego Tomasza Roga, a na okładce kolejny, ciekawy dadaistyczny obrazek autorstwa Leszka Kostuja. Na program nowej płyty składają się, podobnie jak na „Egoist”, krótkie 5-6 minutowe utwory. Tym razem jest ich dziewięć, a więc o jeden więcej niż na poprzednim krążku, choć po prawdzie dwuczęściowy (i zaprogramowany pod dwoma indeksami) utwór „Baby Lulla Shadows” należałoby traktować jako jedną kompozycję.
Podobieństw jest dużo. Także muzycznych. I stylistycznych. Z tym, że na „Straw Andy” jest jeszcze lepiej. Ciekawiej. Dojrzalej. Loonypark okrzepł. Gra zdecydowanie lepiej, jeszcze bardziej umiejętnie łączy „przyjazne dla radia” klimaty w stylu Various Manx z ambitną prog rockową stylistyką spod znaku Nemezis i Quidam. Piotr Grodecki, po przejęciu wszystkich gitarowych partii, w sposób jeszcze wspanialszy czaruje swoją grą, sekcja rytmiczna (Piotr Lipka - bg, Grzegorz Fieber - dr) spisuje się tak znakomicie, jakby grała ze sobą od lat, a dwie czołowe postaci w zespole – wokalistka Sabina Godula-Zając i doskonale znany w krakowskim art rockowym środowisku keyboardzista Krzysztof Lepiarczyk – wynoszą cały zespół na poziom do tej pory dla Loonyparku nieosiągalny. Zespół zdecydowanie wydoroślał. Ale nic dziwnego, wszak w okresie dzielącym premierę poprzedniej i tej płyty, na świat przyszły dwa „loonyparkowe” dzieciaki: Emil Lepiarczyk i Kajetan Zając. Nie pozostało to bez wpływu na klimat całej płyty. I to nie tylko pod względem muzycznym – choć długimi chwilami na płycie jest naprawdę bardzo nastrojowo i atmosferycznie – ale i literackim.
Hush, hush baby please don't crySee the moon in love with starThere's no worry close your eyesFairy dance with butterflies...Sabina, która jest autorką tekstów do wszystkich piosenek, wykonawczo prezentuje się doprawdy bez zarzutu. Jej ciepły, głęboki i dojrzały wokal nie ma w sobie już tego „nieopierzenia”, które niektórzy zarzucali mu jeszcze za czasów Liquid Shadow. Tata Emila to w tej chwili już nie tylko dumny ojciec, ale i jeden z najbardziej uzdolnionych kompozycyjnie pianistów rockowych w naszym kraju. A ich wspólny, Sabiny i Krzysztofa, wokalno-fortepianowy duet w postaci utworu „Strangers” to rzecz doprawdy fenomenalna. Z kolei za wstęp i niezwykłej wręcz urody solówkę na klawiszach w nagraniu „World Is Enough” przed Krzysztofem, jako instrumentalistą, nisko chylę czoła.
„Straw Andy” to bardzo udana płyta. Zawiera ona naprawdę solidną dawkę bardzo udanej muzyki. Nie ma na niej dłużyzn, nieprzemyślanych momentów czy słabych utworów. I nieważne czy Loonypark wykonuje akurat instrumentalną miniaturkę (otwierający płytę „Straw Andy”), rozbudowaną kompozycję (rockowa kołysanka „Baby Lulla Shadows”), przebojową piosenkę („Try”), liryczną balladę („Strangers”) czy epicki hymn (wspaniale podsumowujący całość „Great In The Sky”), przez cały czas spisuje się zgoła znakomicie.
Takich płyt chciałoby się więcej. Czyżby album ten zwiastował kolejny dobry rok dla polskiego prog rocka?...