Ponad ćwierć wieku po swoim poprzednim studyjnym albumie i równo 35 lat po płytowym debiucie w postaci kultowego już dziś krążka „Pampered Menial”, grupa Pavlov’s Dog powraca albumem nr 5.
Dla niewtajemniczonych (czy w ogóle są tacy wśród czytelników MLWZ?) powiem, że zespół powstał w 1973 roku i szybko zyskał sobie status formacji o wyrazistych i niekonwencjonalnych aspiracjach. Dwie pierwsze płyty (pierwsza wylansowała spory przebój – „Julia”, na drugiej – „At The Sound Of The Bell” (1976) – na perkusji grał sam Bill Bruford) pokazały, że w grupie drzemie przeogromny potencjał, i choć Pavlov’s Dog nigdy nie odniósł sukcesu komercyjnego, to łatwo rozpoznawalne brzmienie, w którym dominował wysoki, charakterystyczny głos Davida Surkampa, porównywany przez niektórych recenzentów do „dźwięków wydawanych przez maszynę cyklinującą parkiet” oraz wszechobecne dźwięki skrzypiec (grał na nich nieżyjący już niestety, Siegfred Carver), stało się na długie lata znakiem firmowym tej formacji.
Po bardzo długiej przerwie, członkowie oryginalnego składu (David Surkamp, perkusista Mike Safron) uzupełnieni młodymi muzykami (Sara Surkamp na gitarze, Nick Schlueter – fortepian, Rick Stieling – bas oraz Bill Franco - gitara) najpierw wznowili działalność koncertową, a niedawno weszli do studia, by nagrać swój nowy album z premierowym materiałem zatytułowany „Echo & Boo”.
Studyjny come back udał się. I to bardzo. „Echo & Boo” to przyjemny album, na którym zespół prezentuje się przeważnie (i niespodziewanie) w akustycznych, folkowych i melancholijnych klimatach. Surkamp i jego głos nadal nadają ton brzmieniu zespołu i mam wrażenie, że z biegiem lat jego śpiew staje się chyba coraz bardziej przystępny dla uszu przeciętnego odbiorcy. Choć nigdy nie byłem jego entuzjastą, to muszę przyznać, że można polubić ten nosowy, stosujący vibrato, sposób śpiewania. Po prawdzie, najlepiej brzmi on moim zdaniem w melancholijnych piosenkach („I Love You Still”) czy też wykonywanych przez Surkampa w duecie z Sarą („I Don’t Do So Good Without You”), a także w utworach nie śpiewanych, a przez niego recytowanych („Echo & Boo”).
Grupa Pavlov’s Dog umieściła mniej więcej w połowie albumu wieloczęściową suitę „The Death Of North American Industry Suite”, którą trudno poddać jakiejkolwiek kategoryzacji, no chyba, żeby ją nazwać „progresywną symfonią utrzymaną w stylu country”. Zdaję sobie sprawę, że takie określenie może skutecznie zniechęcić do zapoznania się z nią. No, ale wszechobecne skrzypce, harfy, skrzydłówki i mandoliny, a zwłaszcza wykorzystanie w niej tradycyjnej melodii „Oh Suzanna” mimowolnie każą podążać tym tropem utrzymanym w stylu „country & western”.
Pavlov’s Dog brzmi na tej płycie, jak, pewnie doskonale pamiętany przez starszych słuchaczy, zespół Lindisfarne. Długimi chwilami wykorzystuje też elementy charakterystycznego stylu muzyki Gentle Giant, a także… Simply Red (jak chociażby w piosence „I Don’t Do So Good Without You”, w której rewelacyjnie odzywa się trąbka). W ogóle dużo na tej płycie niezłych piosenek, jak chociażby otwierająca całość „Angelina”, która wprawdzie nie dorównuje największemu przebojowi Pavlov’s Dog z pierwszego albumu („Julia”), ale posiada wszelkie znamiona dobrze skrojonego radiowego hitu. Przyjemnie słucha się też „Angel’s Twilight Jump” z efektowną, „gilmourowską” solówką gitarową. Wyróżniają się też nagrania „We All Die Alone”, „Jubilation” i „I Don’t Need Magic Anymore”, które wraz z wcześniej wymienionymi stanowią lepszą część albumu „Echo & Boo”. Miło wiedzieć, że Pavlov’s Dog powrócił po latach tak przyjemną płytą. Myślę, że ucieszy ona starszych fanów tego zespołu, ale nie tylko. Młodzi słuchacze, acz zdaję sobie sprawę, że będą musieli wykazać się sporą dozą cierpliwości, bo tego każdorazowo wymaga muzyka Pavlov’s Dog, z pewnością też znajdą na niej coś dla siebie.