Dania. Ze względów rodzinnych to bliski mi kraj. Mieszka tam mój brat z rodziną. Lubię tam być. Podoba mi się ten duński porządek, architektura miast i wsi. Uśmiechnięci ludzie na ulicach (pewnie, że nie wszyscy, ale jest ich o wiele więcej niż w naszym smutnym kraju). Wiele dobrego jeszcze mógłbym napisać o tym pięknym kraju, ale MLWZ to generalnie strona o muzyce, więc skupmy się na niej. W Holstebro, gdzie mieszka brat, są dwa duże sklepy z płytami (dla porównania w 60-tysięcznym Tczewie nie ma żadnego). A ja lubię sklepy płytowe, lubię szukać na półkach, dotknąć, obejrzeć pudełko, książeczkę (fetyszyści płytowi wiedzą o co mi chodzi). Tego sklep internetowy nam nie da.
W Danii można trafić na naprawdę solidne przeceny w bardzo dobrze zaopatrzonych sklepach. Jako kolekcjoner starego rocka, udając się pierwszy raz do sklepu z płytami miałem nadzieję nabyć drogą kupna kilka płyt starych duńskich grup. Marzyłem o wydawnictwach Tors Hammer, Blast Furnace, Culpepers, Orchard, Arch i wielu innych. I tu niemiłe zaskoczenie. Sprzedawca nie rozumiał o co mi chodzi. Nie znał tych nazw. Nawet w jego sklepowym komputerze nie było tych grup. „Cudze chwalicie…” - oj, Duńczycy. Zresztą podobnie jest u nas. Spytajcie w sklepie (jeśli jakiś w okolicy macie) o płyty Nurtu, Klanu, Testu czy Dżambli…
Po powrocie do Polski wszystkie ciekawe płyty z duńskim rockiem nabyłem w jedynym dobrym sklepie płytowym w Polsce (dzięki, Jacek). Na marginesie dodam, że współczesna muzyka duńska mnie nie rusza. Larsen (ichniejszy Krawczyk) i jemu podobni - to muzyka dobra na festyny, do piwa i kiełbasek. Tak jest chyba teraz. Ale 40 lat temu naprawdę ukazało się tam kilkanaście rewelacyjnych płyt, poziomem nieodbiegających od płyt z rynku brytyjskiego. Najlepsza z nich? Proszę bardzo - jedyna płyta grupy Blast Furnace wydana w 1971 roku pod tym samym tytułem. Kwartet z Kopenhagi: trzech Duńczyków plus śpiewający perkusista z Anglii – Tom McEwan. Jak sami Duńczycy o nich piszą – to muzyka w tradycji The Beatles, Traffic i Jethro Tull. Ja tam Beatlesów tu nie słyszę. Grupa przypomina mi brytyjski Woody Kern lub belgijski Waterloo. Ten sam poziom artystyczny, ta sama klasa. I podobna muzyka. Napisać - „rock progresywny” – to oczywiście uproszczenie. Napisać – ”rock progresywny z elementami jazzu, bluesa czy diabli wiedzą czego” - prawie jesteśmy w domu.
Jedenaście utworów plus jeden bonus śpiewany po duńsku przez basistę Arne Wurglera (świetna ballada przypominająca Omegę i ich „Dziewczynę o Perłowych Włosach”). Czas trwania utworów – od 20 sekund do ponad 7 minut. Dużo świetnej gitary, głośne organy, partie fletu (tu zgoda – „pachnie” Jethro Tullem). Trzeba mieć tę płytę. To pozycja obowiązkowa w każdej szanującej się kolekcji. Kompakt jest trudno dostępny i w miarę drogi. Ale obiecuję – wart każdej ceny. Fragmenty tego albumu będzie można usłyszeć w mojej nowej autorskiej audycji „Muzyka z duszą” – zawsze w ostatni wtorek miesiąca w godz.21.00 – 23.00 na www.radiofabryka.pl. Zapraszam - 29.03.2011r.
BLAST FURNACE – BLAST FURNACE (1971)
Tom McEwan (drums, vocals)
Thor Backhausen (organ, piano, flute)
Arne Würgler (bass, cello, vocals)
Niels Vangkilde (guitar)
1 First and Last
2 Ginger Cake
3 Jaywalker
4 B-Major Blast
5 This Time of Year
6 Toytown
7 Man Bites Dog
8 Long Distance
9 Goodbye Mr. Bobo
10 Dr. Night
11 Bye Bye Bobo
Bonus Track
12 Lister Du Omkring Hjorner