Niech tytuł płyty nikogo nie zdziwi. To wcale nie melotronowe dźwięki królują na tej płycie. Zresztą wyjaśnienia dotyczące czterech znaczeń słówka „melotronical” znajdują się w – efektownej skądinąd, trochę matrixowej – książeczce towarzyszącej nowej płycie formacji Factory Of Dreams.
Factory Of Dreams… Wiadomo. To duet Hugo Flores (wszystkie instrumenty, a także - głównie - programming) – Jessica Lehto (wokal). Rzecz dla miłośników mocno podszytych elektroniką gotycko-rockowych dźwięków, z bogatymi aranżacjami, pompatycznymi orkiestracjami oraz operowym śpiewem wokalistki. Coś w stylu Nightwish i Within Temptation.
Jak dla mnie, to co najwyżej „Nightwish dla ubogich”. No bo nie ma się co czarować, żadna z wydanych pod szyldem Factory Of Dreams płyt, jakoś nie zdołała mnie zachwycić. Zarówno wydany w 2008 roku album „Poles”, jak i „A Strange Utopia” (2009) nie wzbudziły u mnie żadnych ciepłych uczuć. Obie stanowiły kliniczny przypadek przerostu formy nad treścią. Przerost formy nadętej od wdzierającej się zewsząd do uszu ściany dźwięków, nad treścią, którą na „Melotronical” jest opowieść o pojedynczej molekule zagubionej w wieczności, jej ewolucji, aż po jej rozpad, co jest próbą alegorycznego przedstawienia losu człowieka, jest aż nadto widoczna (a właściwie słyszalna) na tym krążku. Cóż z tego, że gdzieniegdzie zaintryguje jakaś melodia, bądź zachwyci finezyjne instrumentarium, czy pojawi się jakiś ciekawy dźwiękowy kontrast (najczęściej zdarza się to w liryczno-atmosferycznych fragmentach albumu), skoro cała muzyczna strona płyty, pomyślana tu jako jedność, raczej nuży i drażni, niż zachwyca.
Śmiem twierdzić, że jeżeli ktoś ma na półce jedną płytę Factory Of Dreams, to wystarczy. „Melotronical” nie różni się, a właściwie nie odróżnia się bardzo od poprzednich albumów tego projektu. Nie ma też na niej zbyt wielu chwytliwych melodii, ani też jakichś szczególnie charakterystycznych momentów, które na dłużej utkwiłyby w pamięci i mogły stanowić pretekst do powrotu, kiedyś w przyszłości, do muzyki z tego wydawnictwa. Jedyną zmianą w stosunku do poprzednich płyt jest to, że na „Melotronical” Hugo Flores dość znacząco udziela się wokalnie, stanowiąc chwilami dobrą przeciwwagę dla sopranowego głosu Jessiki Lehto.
Tak czy inaczej, uważam, że wystarczy posłuchać tego albumu raz. Więcej nie trzeba. Ja dla potrzeb tej recenzji przesłuchałem go chyba pięciokrotnie. O kilka razy za dużo. Nie chcę powiedzieć, że było to marnotrawstwem czasu, ale w trakcie słuchania tej blisko godzinnej płyty, wciąż miałem świadomość, że na półce, w swojej kolejce, na odtworzenie czekają znacznie ciekawsze albumy: PFM, Paatos, Ten, Uriah Heep… Napiszemy o nich w MLWZ już niedługo.