Christmas 8

P.F.M. - La Buona Novella

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageDługo nosiłem się z zamiarem opisania tego wszystkiego, co wydarzyło się na ostatnim wydawnictwie Gigantów progresywnego rocka, włoskiej formacji Premiata Forneria Marconi. Moc muzyki i treści zawartej na tym krążku jest tak silna, że porównać ją można tylko z legendą o „jasnej stronie mocy” Rycerzy Jedi. Magia i siła tej muzyki, jej nieskazitelność, czystość, osobliwe piękno i przejrzystość formy są tu tak silnie obecne, że stają się namacalnie cielesne, a emanująca moc, jej blask, nie pozwala na pochopną ocenę, pobieżne wyrażanie opinii, jakich wiele w recenzjach przesłuchiwanych płyt. Moc każe się wsłuchać w wewnętrzny, cichy szept historii, której płomień jest wiecznie żywy. Pali się bezustannym, jasnym, ciepłym, równym i mocnym światłem.

Światowej sławy dyrygent Leopold Stokowski odwiedzając nasz kraj i udzielając wywiadu pani Annie Retmaniak, wówczas z redakcji audycji „Muzyka i aktualności” Programu I Polskiego Radia, opowiadał o tym jak to pasjonuje go czytanie partytur młodych kompozytorów. Mówił także o ocenie kompozycji. Powiedział wtedy m.in. takie słowa: „Nie można ocenić kompozycji po jednym przeczytaniu partytury czy też po jednym wysłuchaniu utworu. Ludzie, którzy tak robią nie znają się na muzyce. Nawet po stu latach trudno jest wydać jednoznaczną ocenę”. Trudno nie zgodzić się ze słowami tak zasłużonej dla światowej muzyki postaci. Idąc jednak tym tropem powinniśmy odrzucić wszystkie recenzje, ale chyba nie oto chodzi w działaniach pasjonatów tworzących MLWZ. Odrobina takiego podejścia do muzyki tkwi jednak we mnie. Często trudno jest jednoznacznie odnieść się do nowego dzieła, jakie ofiaruje mi w danej chwili jeden z moich ulubionych wykonawców. Mam także problem z wszelkiego rodzaju rankingami. Po każdym podsumowaniu, na przykład plebiscytu na najlepszy krążek roku, po zgłoszeniu swoich typów okazuje się, że za jakiś czas zupełnie inaczej odbieram 90% typowanych płyt. Są jednak (na moje szczęście) wyjątki. A jeżeli te wyjątki proponują mi odkrycie niesionej tajemnicy zawartej w swoim najnowszym dziele, jeżeli intrygują tym, co składają na moje ręce, wciągają w tę mistyczną wędrówkę, to ja nabieram ochoty na odkrycie tego wszystkiego.

Taka właśnie jest muzyka włoskiej formacji Premiata Forneria Marconi. Celowo nie użyłem tu skrótu „P.F.M.”. Uwielbiam pełne, okrągłe, melodyjne brzmienie taj nazwy. Wymawianie jej sprawia tak dogłębną przyjemność i dziką rozkosz, że aż trudno ją opisać. A co do samej recenzji najnowszej płyty, to przyznam, że porażenie tą „jasną stroną muzycznej mocy” było tak wielkie, że na zebranie myśli, sił i natchnienia potrzebowałem dużo czasu.

Więc drogi czytelniku, w 2010r. ta wciąż żywa włoska legenda symfonicznego rocka oddała w ręce swoich fanów arcydzieło pt. „La Buona Novella”. Flavio Premoli – instrumenty klawiszowe, śpiew, Franco Mussida – gitary, śpiew, Franz Di Cioccio – pierwszy wokalista, a także perkusja i instrumenty perkusyjne oraz Patrick Djivas – gitara basowa i śpiew, podarowali nam album, wobec którego należy użyć terminologii filmowej, by zrozumieć tę podwojoną moc muzycznej magii. Otóż, mój drogi czytelniku, jest to „remake” albumu, o tym samym tytule, nagranego w 1970 roku przez włoskiego barda i legendę piosenki poetyckiej, a zarazem „ojca chrzestnego” P.F.M., śpiewającego poetę Fabrizio De Andre. A zatem chronologia wydarzeń nakazuje nam cofnąć się o cztery dekady, by zrozumieć powody, dla których muzycy z formacji Premiata Forneria Marconi AD 2010 zdecydowali się na taki muzyczny krok.

Bohaterowie tej historii, zanim wpadli na pomysł wspólnego muzykowania pod szyldem P.F.M., nabierali scenicznych szlifów u boku jednego z najbardziej cenionych, a zarazem kontrowersyjnych włoskich pieśniarzy, niejakiego Fabrizo De Andre, należącego do grona „niepokornych literatów”. W 1970 roku nagrał on wraz z nimi jeden z najważniejszych swoich albumów, koncepcyjną, opartą na ewangeliach apokryficznych płytę „La Buona Novella”. Warstwę liryczną albumu oparł on głównie na Protoewangelii Jakuba i Ewangelii Dzieciństwa Arabskiej.

Fabrizio De Andre pytany w wywiadach, dlaczego w czasach rewolty młodzieżowej on, twórca o poglądach rewolucyjnych i anarchistycznych, tworzy album poświęcony postaci Jezusa, odpowiedział: "Bo Jezus był największym rewolucjonistą w dziejach!". Stąd też wybór ewangelii apokryficznych jako podstawy dla narracji albumu. Pozwalają one odkryć bardziej ludzkie, ziemskie, często pełne bólu i cierpienia powołanie Jezusa z Nazaretu, a także wymiar prowokacyjny i rewolucyjny tej postaci.

Aby zrozumieć omawiany nowy album P.F.M. musimy zapoznać się z oryginałem. Więc chociaż pokrótce omówmy ten, być może nie tak dobrze znany, ale z całą pewnością legendarny album pieśniarza z Italii.

Narracja, po wstępie "Laudate Dominum", rozpoczyna się utworem "L'infanzia di Maria" (Dzieciństwo Marii). Mała Maria wychowuje się w świątyni, po pierwszej miesiączce musi świątynię opuścić i zmuszona jest do poślubienia dobrego, ale starego cieśli Józefa. Ten poślubia ją również z obowiązku i zaraz potem opuszcza na cztery lata wyjeżdżając do pracy.

W "Il ritorno di Giuseppe" (Powrót Józefa) Józef zmęczony i utrudzony życiem wraca do domu, przywozi Marii lalkę, lecz Ona domaga się raczej uczucia i uwagi.

W utworze "Il sogno di Maria" (Sen Marii) znów jesteśmy w świątyni. Marii we śnie ukazuje się anioł i informuje ją o dziecku, które Maria urodzi. Po przebudzeniu Maria rozumie, że jest w ciąży i tonie we łzach.

"Ave Maria" to hołd dla macierzyństwa. Dramatyczne jest przejście od pełnego radości "Ave Maria" do utworu "Maria nella bottega d'un falegname" (Maria w warsztacie cieśli). Rytm stukających narzędzi podkreśla przejmujący ból cieśli, który konstruuje krzyże. Dwa z nich będą przeznaczone dla złoczyńców, a największy - dla syna Marii.

"La via della croce" (Droga krzyżowa) jest utworem, w którym Fabrizio wyraźnie ujawnia swoje myśli i poglądy anarchistyczne.

W "Il testamento di Tito" (Testament Tytusa), Tytus, "dobry złoczyńca" analizuje z perspektywy swojego życia Dziesięć Przykazań wskazując na podwójną moralność i hipokryzję ludzi i religii.

Album, trzeba przyznać, dość mocno koncepcyjny, w którym artysta odniósł idee chrześcijańskie do prostego, ludzkiego wymiaru braterstwa, a uczynił to w ostrej opozycji do oficjalnej doktryny o prawdzie absolutnej, która jego zdaniem była wykorzystywana przez Kościół jedynie dla utwierdzenia własnej władzy. Może właśnie dlatego w pracy nad tym albumem Fabrizio De Andre sięgnął przekornie po teksty ewangelii apokryficznych. Od strony muzycznej wykorzystał zespół I Quelli, którego trzej członkowie do dzisiaj tworzą jeden z najcudowniejszych zespołów w historii progresywnego rocka, formację Premiata Forneria Marconi. Po kilku latach skład opuścił Giorgio Piazza grający na basie, a w 1974 roku zastąpił go Patrick Djivas.

Fabrizio De Andre był przyjacielem muzyków z P.F.M., a wyrazem tejże jest wykonywanie przez zespół na koncertach jego utworów. Użyłem czasu przeszłego, gdyż od 11 lat Fabrizio jest cieleśnie nieobecny. Pozostały płyty, poezja i członkowie Premiata Forneria Marconi - powiernicy jego talentu, muzyki i poezji. A namacalnym dowodem obustronnej inspiracji i wzajemnego przenikania się jest ponowne podejście do tematu „La Buona Novella” w postaci płyty, która ukazała się w ubiegłym roku. Nie będę ukrywał, że ten ponownie nagrany materiał nabrał po latach rumieńców. Muzycy P.F.M. przez te lata nabrali doświadczenia, stali się profesjonalnymi instrumentalistami i aranżerami. I z całą pewnością muzycznie nowa „La Buona Novella” jest równie godna uwagi, co pierwowzór. Całe libretto napisane przed czterdziestu laty przez Fabrizio zostało ubrane w nową szatę muzyczną. Oryginał zawiera bardzo emocjonalny, artystyczny przekaz, jednak muzyka jest tylko dodatkiem do tekstu. Zazwyczaj tak to bywa na płytach śpiewających poetów. Zaś na „La Buona Novella” AD 2010 mamy do czynienia z pełnowartościowym muzycznym koncept albumem. Muzycy z P.F.M. z niebywałą starannością, misternie utkali ten muzyczny gobelin. O ile w wielu przypadkach „koncept albumy” często bywają przeładowane pomysłami, stanowią mieszankę przeróżnych rozwiązań studyjnych, pękają w szwach od przepychu i w rezultacie ginie gdzieś ich przekaz, natomiast w przypadku „La Buona Novella” AD 2010 mamy do czynienia z niebywałą równowagą pomiędzy treścią, muzyką, a produkcją.

Najnowsze wydawnictwo P.F.M. z całą pewnością sprawi niebywałą przyjemność fanom ceniącym sobie starą art-rockową szkołę. To zaiste zadziwiające, że płyta ułożona według prawideł znanych od pokoleń i wydawać by się mogło, że już dawno wyeksploatowanych, może jeszcze zachwycić. A może właśnie to jest recepta na pełen artystyczny sukces?

„La Buona Novella” AD 2010 to klasyczny album P.F.M. Typowe, niezmienne od lat brzmienie zespołu, oparte na pasażach organów Hammonda, fortepianu i typowego dla muzyki rockowej brzmienia lampowych instrumentów klawiszowych, bardzo czytelna gitara, wyraźna, melodyjna, bez zbędnych wyścigów i akrobacji, klasyczna sekcja rytmiczna i smaczki w postaci monologów skrzypiec, fletów i innych dodatków sprawiają, iż rockowe brzmienie zespołu staje się bardziej klasyczne, nabiera szlachetnego, bardziej tradycyjnego wyrazu. Uwagę słuchacza przykuwa niebywała spójność muzyki. Solowe partie poszczególnych instrumentów są tu poukładane jak puzzle. Finezyjnie zagrane i dopasowane w przemyślany sposób, tak by przenikały się ze sobą nie wzbudzając u słuchacza odrobiny dysonansu. Grupa P.F.M. ma niespotykany dar tworzenia cudnych melodii, jakich ostatnio coraz mniej w tworzonej z inżynierską precyzją muzyce. Jest to niewątpliwie jej wielki atut i niebywała zaleta. A przy tym tak melodyjna muzyka nie jest w żaden sposób banalna. Zaangażowana do nagrania tego arcydzieła orkiestra jest tu czymś w rodzaju chóru w greckiej tragedii, który podkreśla i komentuje całą akcję. I jak na wielu tego typu nagraniach orkiestracje są ciężko strawne, tak w tym przypadku orkiestra tylko uszlachetnia już i tak doskonałe brzmienie, ale w żadnym wypadku nie przeszkadza.

Polecam z całego serca tę płytę, pełną ponadczasowych treści, ciepła, emocji, melodii i nie waham się użyć tego słowa – magii. Magii zaklętej w prostych melodiach, klasycznym brzmieniu i brawurowym wykonaniu. Z całą pewnością będzie ona dostarczać Ci, drogi czytelniku, muzycznych wrażeń przez długie lata i pozostanie ozdobą Twojej kolekcji.

P.S. Z ostatniej chwili: ku mojej ogromnej radości album już wkrótce dostępny będzie na czarnym krążku.

 
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok