Tangerine Dream - The Island Of The Fay

Mariusz Wójcik

ImagePamiętam, że zawsze marzyłem, aby Edgar Froese zabrał się za twórczość swojego mrocznego literackiego imiennika. Edgar Allan Poe to przecież znakomity temat dla takich muzycznych wizjonerów jak Froese. Jak wiadomo, znakomicie poradziła sobie z tym  grupa The  Alan Parsons  Project na swoim pierwszym albumie z 1976 roku. Można jeszcze dodać tu mroczny album lidera Van der Graaf Generator, czyli Petera Hammilla - "Zagłada domu Usherów" oraz Lou Reeda, który z ekipą przyjaciół popełnił album "Raven" - coś a’la rock operę na motywach opowiadań Poe. A tu proszę, doczekałem się, choć przyznaję, że miałem wątpliwości co do możliwości oddania mrocznego klimatu opowiadań Edgara Allana Poe, w myślach marzyłem, aby ta muzyka oscylowała wokół  minorowych brzmień znakomitej filmowej muzyki Tangerine Dream, czyli "Motta Atma" i… na szczęście tak  właśnie się stało. 

Choć oczywiście nie ma tu mowy o stereotypowych dla Tangerine Dream sekwencjach z ostatnich lat, bo na przykład kompletnie mnie zaskoczył na plus niesamowity utwór "Fay Bewitching The Moon".  Właśnie za ten pierwiastek nieprzewidywalności w jego muzyce kocham Edgara Froese. Fakt, że ostatnimi laty jego kompozycje stały się dość przewidywalne, ale fantastyczna i z ogniem zagrana partia wiolonczeli wzruszyła mnie!  Niezwykle ciekawe jest również  tło muzyczne niczym z jego starych albumów solowych… Te pulsujące mgliste syntezatory  opowiadają jakąś podróż, myślę tajemniczą, coś gdzieś się czai na tej drodze, pełnej zaskakujących zjawisk paranormalnych. Widzę  piękne i zarazem mroczne zjawiska,  coś a’la zorza polarna, gdzieś na horyzoncie, coś mglistego przelatuje,  hmm… a może to zwidy, omamy?... Przyznam, że magia tego utworu zniewala mnie i jedyne, co zawodzi, to krótki czas tej kompozycji. Szkoda. Dla tego mistycznego kawałka każdy szanujący się miłośnik „mandarynkowego snu”  musi zdobyć ten album.

Ale to nie ostatnie oczarowanie na tym wydawnictwie,  bo oto jest kompozycja "Cycle Of Eternity", która zaczyna się mrocznie, a później robi się z niej taka niezwykła, eklektyczna muzyczna podroż. Znowu mamy improwizacje na wiolonczeli, pięknie to podkreśla historyczny aspekt czasów, kiedy to tworzył  i żył niezwykły bohater tej muzycznej opowieści.  Są tu zgrabne melodie, które delikatnie wplatają się w cykający, siarczysty puls stanowiący kręgosłup tej ciekawej kompozycji. Połączenie wiolonczeli z nowoczesnymi syntezatorami  wprawia mnie w stan zachwytu, co nie często zdarzało się w ostatnich produkcjach Tangerine Dream. Czy to już koniec moich subiektywnych ocen? Ależ nie! 

"Death  In The Shadow",  jak już sugeruje nam  mroczny tytuł,  to nie wyprawa na słoneczną plażę, to raczej wejście w mroczny i tajemniczy klimat opowiadań Poe, muzyczna wizja Edgara Froese, który wprowadza swoje nowoczesne instrumentarium i wcale to nie gryzie się na szczęście z mrocznymi opowieściami Poe. Elektronika jeszcze bardziej otwiera nasze zmysły percepcji, Froese poprzez różne dźwiękowe smaczki  w tej kompozycji swoją magiczną "mandarynkową" muzyką poszerza mój zachwyt nad tym, co kiedyś popełnił mistrz Poe.

Kompozycja ostatnia, czyli "Darkness Veiling The Night",  to bardzo melancholijne zakończenie tego albumu.  Zaskakujące są tu ozdobniki dźwiękowe, muzyka jest tu zresztą jak na całym albumie,  mimo, że przecież dotycząca  mrocznego tematu,  urocza i dająca takiego pozytywnego kopa. Przynajmniej ja tak to odbieram, to jest tylko mój subiektywny komentarz  do tej muzyki, ale jednak myślę, że bardzo niesprawiedliwe byłoby, abym skwitował to wydawnictwo jako: „następna produkcja Edgara”. Nic z tego. Jeśli ktoś ma inne zdanie, to trudno. Mam sporą obawę, że w dobie beznamiętnego odsłuchiwania muzyki w tych schizofrenicznych czasach, to  dzieło Tangerine Dream może być zapomniane. Słucham kolejny raz tego krążka i ciągle odkrywam tu jakieś frapujące ozdobniki dźwiękowe. By zachęcić fanów Tangerine Dream do zakupu tego albumu, wspomnę tu o charakterystycznych analogowych brzmieniach użytych  przez Edgara, a które w latach 80. stanowiły brzmieniową wizytówkę grupy. Ci, którzy kochają takie kultowe dziś już albumy,  jak  "Poland”, "Exit " czy "White Eagle",  będą mogli, dzięki płycie „The Island Of The Fay”, przeżyć znowu chwile mandarynkowego zachwytu.

Gorąco polecam to nowe dzieło Tangerine Dream. Tak, dzieło! Nie mam tu żadnych co do tego wątpliwości.
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!