Sława młodych i utalentowanych Kanadyjczyków zaczyna propagować poza ich ojczyznę. Świadczy o tym europejska premiera, a tym samym próba pokazania się ze swoją płytą „Hell Isn’t My Home” na najbardziej prestiżowym rynku fonograficznym.
Grupa October Sky odniosła kilka spektakularnych sukcesów w swoim kraju (m. in. wygrała organizowany przez państwową stację telewizyjną konkurs dla młodych grup „L’echelle de talent”), a także koncertowała wspólnie z zespołami Bad Religion, Alexisonfire i Simple Plan. Teraz rusza na podbój świata albumem, który z pewnością zainteresuje miłośników stylistyki spod znaku Muse, The Killers, Coldplay, a nawet „naszego”, prog rockowego Gazpacho. Płyta nie jest długa (około 40 minut), zawiera 10 utworów i naprawdę bardzo przypomina to, co można usłyszeć na płytach wymienionych wyżej wykonawców. W piosenkach October Sky przeplatają się ze sobą melodyjność z elektronicznymi bitami, melancholia z rockowym pazurem, piosenkowa zwięzłość z (umiarkowanym) epickim rozmachem. Najlepszym przykładem tego ostatniego może być blisko 7-minutowy utwór „The Message”. Kłania się w nim z lekka „rozmazany” klimat znany chociażby z ostatnich płyt Gazpacho.
Zresztą im bliżej końca płyty, tym więcej tego typu nostalgiczno-lirycznych nastrojów w utworach, które układają się w uduchowioną wiązankę delikatnych tematów pełnych muzycznych niedopowiedzeń, aranżacyjnego „przymglenia” i tajemniczości.
Na przeciwnym biegunie stoją rockowe utwory, które znajdują się głównie w początkowej części albumu. Nagranie tytułowe z całą pewnością mogłoby na przykład znaleźć się w programie płyty „The Resistance” Muse i wcale nie zaburzyłoby jej ciągu logiczno-stylistycznego.
Muzyka grupy October Sky jest bardzo przystępna, a przy tym nie jest cukierkowa, panuje w niej równowaga pomiędzy momentami lirycznymi i bardziej dynamicznymi, a przyjazna uszom odbiorcy melodyjność sprawia, że słucha się jej z niekłamaną przyjemnością. Wiem z doświadczenia, że ten rodzaj muzycznej wrażliwości, którą prezentują Kanadyjczycy, z reguły trafia na podatny grunt wśród słuchaczy w naszym kraju. Świadczą o tym chociażby plebiscytowe sukcesy przesyconych melancholią ubiegłorocznych albumów Anathemy i Gazpacho. I choć w przypadku October Sky mamy do czynienia z subtelnym przesunięciem pewnych akcentów w stronę mainstreamu (pop rocka), to jestem przekonany, że album „Hell Isn’t My Home” przy odrobinie umiejętnego podlansowania może z łatwością zyskać sobie spore grono wielbicieli. Dlatego warto się za nim szybciutko rozglądnąć, i dać szansę tym, póki co, nieznanym jeszcze szerzej Kanadyjczykom, by zauroczyli nas swoimi miłymi i bezpretensjonalnymi piosenkami.