Był zespół Collage, była grupa Satellite, był Peter Pan, był wreszcie Strawberry Fields… Teraz Wojtek Szadkowski prezentuje swój nowy projekt o nazwie Travellers. O jego genezie opowiada on tak: „Pomysł na Travellers wpadł mi do głowy przypadkowo. Przesłuchiwałem różne pomysły, które powstały w ciągu ostatnich kilku miesięcy i okazało się, że kilka z nich tworzy pewną logiczną całość. Łączył je specyficzny klimat, trochę ulotny, trochę etniczny. Zebrałem je razem i zacząłem dodawać do nich etniczne loopy. Pamiętałem, że Robin śpiewała kiedyś bardzo wysoko na pierwszej wersji jednego z utworów Strawberry Fields. Jej głos przypominał wtedy trochę Enyę... pomyślałem więc, że to idealny wokal do tego projektu. Nie miałem za to pojęcia kto mógłby zagrać na gitarze. Wiedziałem, że musi to być ktoś czujący klimat lat 80., a także klasyki rocka. Nie chciałem żeby to były typowe oczywiste gitary progresywne w stylu Steve’a Hacketta, zniszczyłoby to cały oryginalny nastrój. Przypadkowo spotkałem na ulicy kumpla sprzed wielu, wielu lat. Grześka Leczkowskiego znałem jeszcze z giełd płytowych. Wiedziałem, że coś tam grał, miał jakiś zespół. Ale nie widzieliśmy się przecież jakieś 10-15 lat! Powiedziałem mu o Travellers - chciał spróbować. Podesłał mi gitary do nagrania „Dreaming”. Kiedy je usłyszałem nie miałem absolutnie wątpliwości - nikt lepiej nie wpasuje się w ten klimat. Zagrał idealnie. Dobrał idealnie brzmienia, dodał nową jakość do tej muzyki, a o to właśnie mi chodziło. Nad gitarami pracowaliśmy internetowo, on podsyłał propozycje, a ja mówiłem co jest OK, a co można by poprawić. Sugerowałem czasem inne rozwiązania, ale były to zmiany kosmetyczne. Większość gitar akceptowałem w 100% bez zmian. Czasem zmieniałem utwór, kolejność poszczególnych części, początek po usłyszeniu gitar, żeby wszystko lepiej współgrało. Inaczej było w kwestii basu. Nie jestem dobry w grze na gitarze basowej, ale przypadkowo Krzysiek Palczewski, który usłyszał te utwory, zaproponował, że dogra linie basu na syntezatorze – tak więc ostatni element układanki wpasował się sam”.
Z kolei Marta Kniewska „Robin”, o tym co skłoniło ją do ponownej współpracy z Wojtkiem Szadkowskim mówi tak: „Praca z Wojtkiem to spontan. Wchodząc do studia często nie wiesz, co będziesz śpiewać. Masz ogólne pojęcie, ale w trakcie nagrywania dochodzą nowe rzeczy. Często nie ma tekstu lub jest napisany częściowo. I to jest najlepsze. Masz wrażenie, że możesz w końcu odetchnąć, poczuć wolność, prawdziwe emocje, śpiewając coś, co powstało dosłownie przed minutą. Największą przyjemnością dla mnie było śpiewanie partii, do których tekst napisaliśmy w studio „na kolanie” lub partii, które zaśpiewałam na żywca zaraz na początku sesji nagraniowej, tak jak to było w przypadku refrenu do „I See The Light”. Zaśpiewałam go tylko raz czy dwa razy, a tekst powstał na przystanku autobusowym. „I See The Light” jest mi chyba najbliższy tekstowo. Wnosi dużo optymizmu i nadziei na nowy początek. Dużo optymizmu wnosi również „The Sun”. Tekst jest bardzo prosty. Nie zastanawiasz się, po prostu czujesz radość z samego istnienia. Tak jak nie zastanawiasz się, gdy jest piękna pogoda, świeci słońce, a Ty czujesz w sobie radość. Chwytasz moment i cieszysz się nim”.
Płytę „A Journey Into The Sun Within” wypełnia 6 dojrzałych, w większości rozbudowanych utworów. Zespół Travellers nawiązuje w nich do starych produkcji Mike’a Oldfielda, Enyi, a także grupy… Magenta. Najlepiej świadczy o tym wspominany już przez Robin utwór „I See The Light”, w którym piękny klawiszowy klimat budowany przez Szadkowskiego (to on gra na klawiszach!) oraz przyjemny sposób śpiewania Robin przywodzą na myśl właśnie Magentę. Dużo na tej płycie brzmieniowych „smaczków”, które budzą skojarzenia z muzyką zespołu Roberta Reeda. A nawet może jeszcze bardziej z jego projektem o nazwie Chimpan A (recenzja jego jedynego, wydanego przed 5 laty albumu znajduje się pod tym linkiem). Mamy więc „polską Magentę”? Tak daleko nie szedłbym w swoich porównaniach. Ale co mogę powiedzieć, to że otrzymujemy od grupy Travellers bardzo rzetelną, udaną, a chwilami nawet pasjonującą płytę. „A Journey Into The Sun Within” to album naprawdę solidny, zwłaszcza pod względem realizacyjnym, co zresztą jest charakterystyczne dla płyt z udziałem Wojtka Szadkowskiego. Wypełniająca go muzyka jest niezwykle ciekawa i sprawiająca dużo radości przy słuchaniu. Początek został zrobiony. Dobry początek. Teraz czekamy na dalsze kroki.
Był zespół Collage, była grupa Satellite, był Peter Pan, był Strawberry Fields, teraz mamy Travellersów. I choć spośród „pobocznych” projektów Wojtka podoba mi się on najbardziej, to odrobinę obawiam się, może niepotrzebnie, że mnogość tak licznych zespołów, które firmuje swoim nazwiskiem ta, było nie było, czołowa w polskim art rocku postać, może spowodować u słuchacza zawrót głowy. Czy nie lepiej by było, gdyby Wojtek skoncentrował się na jednym przedsięwzięciu? Nie mówię, żeby reaktywował Collage, nie mówię, żeby do Satellite wprowadził głos Robin, wydaje mi się tylko, że konsekwencja i uporczywe dążenie do celu na dłuższą metę opłaca się i w dłuższej perspektywie przynosi najlepsze wyniki. Być może zatem dla Wojtka nadszedł teraz czas Travellersów?... Jeżeli tak, to ściskam kciuki i niecierpliwie czekam na drugą, trzecią i następne płyty…