Ten - Stormwarning

Artur Chachlowski

ImageOstatnimi czasy zastanawiam się coraz częściej czemu tak bardzo podobają mi się klasyczne AOR-owe brzmienia? Czyżby to oznaka upływającego czasu? Wszak niedawna wymiana starych kalendarzy na nowe (recenzję pisałem  w styczniu - przyp. AC) pewnie u niejednego wzbudziła falę refleksji. U mnie też. Spójrzcie na recenzję płyty Johna Waite’a „Rough & Tumbie”. Same pochwały. Sięgnijcie po tekst o albumie „Perfect World” grupy Strangeways. Same ochy i achy. Dziś sięgam po nowy krążek grupy Ten „Stormwarning” i zachwytów też będzie niemało.

Zawsze lubiłem melodyjny rock, a już zwłaszcza w wydaniu późnego The Rainbow, grupy Whitesnake z okolic płyty „1987” czy Gary Moore’a. A zespół Ten na swoim nowym krążku zdecydowanie hołduje takim właśnie klimatom. Płyta „Stormwarning” ukazuje się blisko 5 lat od poprzedniego albumu „The Twilight Chronicles”. I choć nowe nagrania mogą się podobać, to chyba jednak – przynajmniej takie jest pierwsze wrażenie – nie stanowią aż tak udanej całości jak poprzednia płyta. Mam wrażenie że niektóre nowe utwory są nudnawe i dobrze zrobiłoby im „odchudzenie” o kilka, niepotrzebnie powtarzanych aż do znudzenia przez Gary’ego Hughesa, refrenów. Parę razy „złapałem” go też na tym, że śpiewa jakby bez uczucia, bez emocji i jakby trochę od niechcenia. Ale dotyczy to ledwie kilku nowych numerów… Dość tych narzekań, bo przecież miały być pochwały.

A więc po kolei. Grupa Ten gra na swojej płycie naprawdę bezbłędnie. W jej utworach aż roi się od łatwo zapamiętywalnych melodii, refreny już po jednym przesłuchaniu wpadają w ucho, stopa sama mimowolnie wystukuje rytm. Zespół umiejętnie kreuje na „Stormwarming” coś, co nazwę „potęgą brzmienia”. I wcale nie mam na myśli rozkładających na łopatki ciężkich riffów, a fenomenalną wręcz produkcję i nieczęsto spotykaną audiofoniczną klarowność. Coś, co często nazywa się selektywnym brzmieniem. Zapewne spora w tym zasługa producenta Dennisa Warda, który niejednokrotnie zasłynął już swoimi umiejętnościami pracując nad płytami Angry, Vendome Place czy Edenbridge. No i bezbłędna jest też praca instrumentalistów. Hughesowi udało się skompletować niezłą ekipę, gdyż obok wieloletnich członków Ten (John Halliwell – g, Paul Hodson – k), dokooptował do swojego zespołu dwóch uzdolnionych „żółtodziobów” (Neil Fraser – gitary solowe, Mark Sumner – bas), a także – ale tylko w charakterze „gościa” – perkusistę Fates Warning, Marka Zondera.

Tak mocna ekipa nie mogła nagrać słabej płyty. I nie nagrała. Bo „Stormwarning” może naprawdę się podobać. Zwłaszcza tym, którzy, jak ja, cenią sobie melodyjne, ale wyraziste rockowe granie, szukają w muzyce łagodnych harmonii, stylowych brzmień i uporządkowanego brzmienia. Wszystko to możemy znaleźć na nowym krążku grupy Ten, a gdy dodamy do tego naprawdę perfekcyjne brzmienie i bezbłędną robotę instrumentalistów, to otrzymany album, którego ocena musi być wysoka. Co najmniej na szkolną czwórkę. No, może z małym minusikiem za wspomnianą powyżej powtarzalność, przewidywalność i brak emocji w niektórych partiach wokalnych. No i za tę cukierkowość, która niczym lukier wylewa się z niektórych utworów (piosenkowy „Love Song” brzmi nieomal tak, jakby śpiewał go Richard Marx, ale i tak może się podobać).

Niemniej jednak takie rockowe piosenki, jak „Endless Symphony”, „The Wave”, „Invisible” czy tytułowy „Stormwarning” to rzeczy naprawdę niepozbawione uroku, których ładne refreny po 2-3 przesłuchaniach zaczynają same grać w uszach odbiorcy.

„Stormwarning” to dobry album. Nie powala na kolana, nie odkrywa „muzycznej Ameryki”, ale słucha się go z prawdziwą przyjemnością.

 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!