Atomic Rooster - Death Walks Behind You

Adrian Koenig

ImageAtomowy Kogucik powstał w samej końcówce lat 60. W pierwszym składzie tegoż zespołu znajdowali się Vincent Crane (klawisze), Carl Palmer (perkusja) oraz Nick Graham (bas i wokal). W tym oto składzie, muzycy wydali swój debiutancki album w 1970 roku. Pierwszy krążek nosił nazwę „Atomic Rooster” i przyniósł dawkę wspaniałej muzyki. Muzyki z pogranicza progresji i hard rocka. Na debiucie nie uraczymy gitary elektrycznej, ale mimo to muzyka brzmi świetnie i nie brakuje jej energii. Niewiele zespołów mogłoby sobie pozwolić na nagranie płyty bez udziału gitarzysty, a jednak w szeregach Atomowego Koguta znajdowali się muzycy tak zdolni i pomysłowi, że z łatwością sobie z tym zadaniem poradzili. Utwory takie jak „Friday 13th”, „And So To Bed” czy „Before Tomorrow” to świetne czady, przepełnione wspaniałymi popisami na organach oraz szaloną grą na perkusji, którą obsługiwał zresztą jeden z lepszych ówczesnych bębniarzy. Niestety, po wydaniu pierwszego krążka, z zespołem pożegnało się aż dwóch muzyków. Nick Graham odszedł do Skin Alley, zaś Carl Palmer przystąpił do Emerson, Lake & Palmer - wybitnego tria złożonego z wybitnych muzyków. Palmer osiągnął zdecydowanie najwięcej ze wszystkich muzyków wywodzących się z Atomic Rooster, wydając ze swą późniejszą grupą tak wybitne dzieła, jak „Tarkus” czy „Brain Salad Surgery”.

Vincent Crane został sam, ale mimo tego się nie poddał i powołał nowych muzyków do nowego składu. Tym razem za perkusją zasiadł Paul Hammond, który wcześniej występował w mało znanej grupie, The Farm. Zamiast basisty, jak to miało miejsce w pierwszym składzie zespołu, Crane sprowadził gitarzystę, Johna Du Canna. Nowy „wioślarz” miał już na koncie jeden mały sukces, a mianowicie bardzo dobry album nagrany z zespołem Andromeda w 1969 roku. Z nowymi muzykami na pokładzie, Atomic Rooster wypuścił swój drugi krążek. Było to jeszcze w tym samym, 1970 roku. Wydawnictwo to nosi nazwę „Death Walks Behind You”. Już za samą okładkę należy się nota najwyższa z możliwych. A zawartość to ten sam, najwyższy poziom. Można więc śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia z arcydziełem. Debiut trzeba zaliczyć do udanych, jednak jego następca bije go na głowę. Już na sam początek dostajemy kapitalny utwór tytułowy, z bardzo groźnie brzmiącą introdukcją powodującą ciarki na plecach, która spokojnie mogłaby posłużyć jako temat muzyczny do filmu grozy. Po tym jakże trzymającym w napięciu wstępie, pojawia się ciężki riff gitarowy, w tle którego świetnie pogrywają klawisze. Kompozycja to bardzo mroczna i posępna. Crane postąpił bardzo mądrze sprowadzając do nowego składu Johna Du Canna, gdyż gitara dodaje tu wielkiej energii, a gitarowo–klawiszowe solówki zapierają dech w piersiach. W utworach takich, jak nieco bluesujący „VUG”, „7 Streets” czy „Sleeping for Years” aż roi się od fantastycznych popisów instrumentalistów. Właściwie, słuchając tegoż albumu, ciężko złapać oddech, gdyż muzycy Atomowego Koguta, nie dają ani chwili wytchnienia. Jedynie w „Nobody Else” tempo troszkę maleje. Ale koniec albumu, czyli instrumentalny „Gershatzer”, to znów utwór z miażdżącymi partiami gitary i klawiszy oraz z oszałamiający solówkami - tu głównie brawa dla Hammonda za szalone solo na garach.

Choć Atomic Rooster nigdy nie był bardzo popularnym zespołem, a nawet rzec można, że jest grupą nieco już dzisiaj zapomnianą, to ich drugi krążek śmiało można postawić obok największych dzieł muzyki progresywnej.

                                                                                 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!