„Kindred Spirits” to najnowsze koncertowe wydawnictwo zasłużonej dla brytyjskiego art rocka grupy Solstice. Historię tej grupy wielokrotnie omawialiśmy na naszych łamach (mniej zorientowanych Czytelników zapraszam do tekstu w sposób przekrojowy omawiającego dyskografię zespołu), więc dzisiaj skoncentrujemy się wyłącznie na nowym wydawnictwie.
Po pierwsze, składa się ono z dwóch srebrnych krążków: DVD oraz CD i choć oba zawierają materiał live nagrany w klubie Pitz w Milton Keynes, to o ile DVD jest pełnym zapisem koncertu promującego wydany w 2010r. album „Spirit” (wydarzenie to miało miejsce 6 marca ubiegłego roku) oraz dodatkowo zawiera, jako bonus, dwa utwory zarejestrowane w trakcie ubiegłorocznego festiwalu Night Of The Prog w Loreley nad Renem, to program krążka audio wypełniają nieco starsze nagrania live, zrealizowane w tym samym Pitz Club, ale w latach 2007 i 2008.
Po drugie, może trochę dziwić kolejna koncertówka grupy Solstice, gdyż jest to już trzecie, na przestrzeni czterech ostatnich lat, DVD zespołu: w 2007 roku ukazał się na płycie tak zwany ”The Cropredy Set”, a w 2010 roku do studyjnej płyty „Spirit” dołożono krążek DVD z… tegoż samego Pitz Clubu (koncert z 24 lipca 2009r.).
Po trzecie, przechodząc już tym samym do meritum, krążek DVD zawiera w przeważającej części materiał z najnowszej płyty zespołu „Spirit” (w programie brak tylko utworu „Flight” oraz kompozycji tytułowej) uzupełniony evergreenami z repertuaru Solstice: „Morning Light”, „Cheyenne”, „Sacred Run”, „New Life” i „Brave New World”. W połowie koncertu zespół wykonał też dwa utwory, - „Ducks” i „5456” - których próżno szukać na jego studyjnych płytach i w trakcie których zabawa z publicznością rozhulała się na dobre. Szczególnie ten drugi to wręcz pokaz wzorowej interakcji zespołu z publicznością. Natomiast koncertowy krążek CD to 50-minutowa sekwencja znanych i lubianych (co słychać po reakcji publiczności) nagrań Solstice z mistrzowsko wykonanym „Medicine” i „Brand New World” na czele.
Po czwarte, forma sceniczna zespołu jest bez zarzutu. Obdarzona przyjemnym głosem wokalistka Emma Brown stanęła na wysokości zadania, stanowiąc wraz ze świetną skrzypaczką Jenny Newman tę atrakcyjniejszą wizualnie część grupy. Grupy, którą dowodzi ma scenie – jakże mogłoby być inaczej – jej wieloletni lider i główny kompozytor, gitarzysta Andy Glass. Instrumenty klawiszowe obsługuje schowany nieco w cieniu „Profesor” Steve McDaniel, a dobrze współpracującą ze sobą sekcję rytmiczną: Robin Phillips na gitarze basowej i Pete Hemsley na perkusji. Długie suknie obu pań, brody i długie włosy muzyków oraz długie, rozmarzone, często oparte na improwizowanych instrumentalnych partiach, kompozycje sprawiają wrażenie jakbyśmy cofnęli się w czasie do epoki dzieci-kwiatów. Solstice, jak się okazuje, pomimo upływających lat pozostał bardzo hippisowskim zespołem grającym progresywno-folk-rockową muzykę, w której oprócz melodii i śpiewu, bardzo ważną rolę pełnią gitarowo-skrzypcowe dialogi, co chyba najlepiej wypadło w utworze „Oberon’s Folly”. Duch zwiewnej epickości oraz celtyckiej magii – to dwa kolejne wszechobecne we wszystkich utworach Solstice pierwiastki. Bez dwóch zdań udało się zespołowi uwypuklić je w wersji na żywo. I jest to ogromna zaleta tego albumu.
Po piąte wreszcie, i trzeba traktować to jako największą niespodziankę związaną z płytą „Kindred Spirits”, na widowni znalazł się nie kto inny, a Steven Wilson. Członkowie zespołu w trakcie koncertu o tym nie wiedzieli. Dowiedzieli się o tym dopiero po fakcie, ale poprosili Wilsona o opinię na temat ich występu, która – w formie wywiadu – znajduje się wewnątrz książeczki. Można się z niej między innymi dowiedzieć, że lider Jeżozwierzy w młodości był wielkim fanem Solstice, że po raz pierwszy widział ich na żywo we wrześniu 1982 roku, kiedy koncertowali wspólnie z Marillionem, i że utwory „Cheyenne” i „Earthsong” do dzisiaj należą do jego ulubionych.
Solstice zajmuje dziś oczywiście inną pozycję niż przed blisko trzema dekadami. W jego składzie – poza Glassem – działają zupełnie inni ludzie. Ale zespół wciąż bawi i cieszy fanów swoją sympatyczną muzyką. I choć na widowni nie ma tłumów, a raczej garstka widzów, to miło widzieć mnóstwo rozradowanych twarzy, zarówno na scenie, jak i przed nią. To dla nich, dla najwierniejszych sympatyków, jest ta płyta.