Cóż można powiedzieć o najnowszym solowym dziele keyboardzisty The Flower Kings? Że jest odważne? Porywające? Przemyślane? Konsekwentne? Bezkompromisowe? Pewnie długo można byłoby tak wyliczać, jedno jest pewne: Tomas Bodin zaskoczył nawet swoich najwierniejszych sympatyków. Nie od dziś wiadomo, że poszczególni muzycy tworzący The Flower Kings to niespokojne duchy, często dające upust swoim muzycznym pomysłom poza macierzystą formacją. Dotychczasowe solowe płyty Tomasa były niczym więcej, niż kolekcją krótkich instrumentalnych nagrań. Zupełnie inaczej jest z albumem „I AM”. Już sam koncept odnoszący się swoim tytułem do egzystencjalnych wartości budzi niemałe zaciekawienie. Tak, jakby Tomas chciał nam powiedzieć: „jestem. Jestem i nie boje się zgromadzić wokół swojej baterii klawiszy pełnego zespołu (m.in. Jonasa Reingolda i Marcusa Liliequista z The Flower Kings) praz wokalistów (m.in. świetnego Andersa Janssona) i nagrać z nimi płytę wypełnioną zaledwie trzema wspaniałymi, pełnymi epickiego rozmachu kompozycjami”. Bo tytuł płyty można interpretować jeszcze inaczej. To nie tylko egzystencjalne „jestem”, ale i kolekcja trzech liter: I, A oraz M. I właśnie takie tytuły noszą te trzy trwające po około 20 minut wieloczęściowe kompozycje. Swoim nowym albumem Tomas nie plasuje się już wyłącznie na elektronicznym marginesie działalności swojego macierzystego zespołu. To już nie żaden nurt poboczny, czy zestaw odrzuconych tematów niewykorzystanych przez The Flower Kings. Trzeba jasno powiedzieć, że teraz Bodin staje raczej w szranki o palmę pierwszeństwa, gdyż moim zdaniem sprawiedliwie oceniając album „I AM” należy postawić go conajmniej w jednym szeregu z „Adam & Eve”, „Space Revolver”, czy „Stardust We Are”.
Bodin, Tomas - I A M
, Artur Chachlowski