Tune - Lucid Moments

Przemysław Stochmal

ImageDość znaczny odsetek młodych polskich artystów, debiutujących w ostatnich latach wydawnictwami z kręgu szeroko pojętego art-rocka, ulega pewnej, być może modzie, być może dającej się inaczej sklasyfikować pokusie tworzenia pewnego specyficznego typu muzyki. Mam na myśli estetykę posępną, do bólu poważną, w której za pomocą sinusoidalnie układającego się natężenia ekspresji, próbuje się, przy udziale często pretensjonalnych tekstów, wyrazić zagubienie, panikę, niezrozumienie. Łódzki Tune wraz ze swoim debiutanckim krążkiem „Lucid Moments” niestety nie stara się wykpić od tego popularnego trendu, ale sam w sobie ma wystarczająco dużo atutów, by odbiorca mógł zaintrygować się proponowanym przez niego materiałem.

Założenie samego zespołu zostało wprost zwerbalizowane – na własnej stronie internetowej reklamuje on debiutanckie dzieło za pomocą krótkiego opisu zagubionego w rzeczywistości bohatera swoich tekstów. Charakter warstwy literackiej albumu zatem nie jest tu zaskoczeniem, podobnie jak pochmurny nastrój samej muzyki. Na szczęście nie mamy tu do czynienia z naiwnym, wygenerowanym poprzez, nazwijmy to, zwyczajowe środki, heavy-prog-rockowym wygraniem całej palety obłąkanych emocji. „Lucid Moments” to w przeważającej większości dojrzała, przemyślana muzyka, w której wyjątkowo baczną uwagą obdarzono stronę brzmieniową, aranżacyjną. Dobór brzmień, zwłaszcza w instrumentalnych fragmentach płyty, został dokonany z pomysłem, ale i z umiarem - delikatne partie gitar, posługiwanie się flażoletami, czy wykorzystanie akordeonu – częstokrotne pojawianie się tych elementów w muzyce na tyle słusznie rozplanowano, że nie są one natrętne, ale w sposób charakterny stanowią o pewnym, specyficznym brzmieniu płyty jako całości.

Aby dookreślić stylistykę „Lucid Moments”, należy przytoczyć oczywiście to, co dla określonego wyżej trendu charakterystyczne, a więc korespondujące z delikatną stroną materiału bardziej agresywne, rockowe granie, tutaj być może nie zawsze wyjątkowo błyskotliwe, ale w sposób zadziwiająco konsekwentny unikające, zdawałoby się, nieuniknionych, stricte metalowych uderzeń. Zwłaszcza przekonywująco owe bardziej dynamiczne partie wypadają wówczas, gdy do głosu solowego dochodzi gitara elektryczna („Repose”, „Cabin Fever”). Słowa uznania przy okazji również należą się wokaliście, który nie dość, że operuje głosem ciekawym w swojej barwie, to również łamie niechlubną zasadę dziewięćdziesięciu dziewięciu procent polskich zespołów prezentujących angielskie teksty w sposób pozostawiający wiele do życzenia, popisując się wyjątkowo w tym względzie poprawną dykcją (czego niestety nie da się powiedzieć o głosie prowadzącym pojawiające się tu i ówdzie na albumie dość pretensjonalne monologi).

Najkrótsze określenie „Lucid Moments” mogłoby brzmieć: wyświechtana koncepcja, ale rozegrana z pomysłem. Kolejna porcja młodego polskiego „smutnego” art-rocka, ale jednak wypracowana na tyle dobrze, za pomocą tak interesujących środków, że warto się z nią zapoznać, a nawet czekać na to, co będzie dalej. 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!