Majestic - Labyrinth

Artur Chachlowski

ImageJeff Hamel i spółka (w nagraniu nowej płyty jego formacji Majestic wspomagali go zarówno „starzy” – Jessica Rasche (v), jak i „nowi” – John Wooten (dr), Scott Hamel (bg), Jerry Swan (bg) - współpracownicy) znowu uraczyli nas płytą, na program której złożyły się wyłącznie muzyczne „mamuty”. Kompozycja tytułowa „Labyrinth” trwa 31 minut i 40 sekund, a dwa uzupełniające ją nagrania – „Mosaic” i „Phoenix Rising” – po kwadransie. To w pewnym sensie nawiązanie do płyty „Arrival” (2008), która składała się wyłącznie z długich suit oraz „zaprzeczenie” bardziej „piosenkowego” krążka „Ataraxia” (2010).

Zaledwie trzy utwory. Który z nich najlepszy? Tak, zgadliście drodzy Czytelnicy, ten najdłuższy! Tytułowy, epicki, wielowątkowy i, nomen omen, majestatyczny. Wypełniony długimi pasażami syntezatorowych dźwięków, które kreują częściowo floydowską, częściowo oldfieldowską, iście kosmiczną atmosferę. W te epickie syntezatorowe plamy wplecione są partie zarówno nastrojowych, jak i cięższych gitar. Tempa i nastroje zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, panujący klimat przypomina raz Pink Floyd, raz Ayreon, raz Sylvan, a raz Gazpacho (kłania się atmosfera znana z utworu „Tick Tock”). Ale o sile tego udanego nagrania decyduje nie tylko jego instrumentalna strona, lecz także fragmenty wokalne. Jessica Rasche potrafi świetnie śpiewać i odnoszę wrażenie, że z płyty na płytę prezentuje coraz lepszy warsztat wokalny.

Doprawdy trudno ogarnąć ten wielowątkowy, choć ani przez moment nie wpadający w pułapkę nieprzystępności, utwór, a jeszcze trudniej jest go opisać słowami. Myślę, że po prostu warto go posłuchać i wyrobić sobie własne zdanie. Jeżeli miałbym w jednym zdaniu go scharakteryzować, to powiem, że to chyba, jak dotychczas, szczytowe osiągnięcie Jeffa Hamela i jego zespołu. W każdym razie całej grupie Majestic należą się za to nagranie bardzo duże brawa.

Pewnie dlatego, że suita „Labyrinth” brzmi tak dobrze i dojrzale, pozostałe dwie kompozycje na tej płycie nie budzą już podobnych emocji. Zarówno w „Mosaic”, jak i w „Phoenic Rising” przeważa warstwa instrumentalna, głos Jessiki odzywa się z rzadka, a nad obydwiema unosi się duch psychodelicznego space rocka. „Mosaic” to suita bardziej spokojna. Liryczna, przypominająca klimatem nokturn. „Phoenix Rising” jest zaś popisem gry całego zespołu, lecz przede wszystkim głównej postaci w Majestic - kompozytora i fenomenalnie grającego tu na klawiszach i gitarach Jeffa Hamela. W obu utworach dzieje się sporo (nic dziwnego, w trakcie 15 minut musi się dużo dziać; w przeciwnym razie od razu wieje nudą), długie instrumentalne pasaże przenikają i mieszają się ze sobą, a gra całego zespołu zasługuje na słowa uznania. Być może w obu tych utworach nie ma aż tak dużo dramaturgii i chwil na długo przykuwających uwagę, jak w kompozycji tytułowej, ale zasadniczo nie obniżają one i tak wysokiej oceny tego albumu.

„Labyrinth” to rzecz dla niepoprawnych sympatyków rozpasanych, złożonych i rozbuchanych do granic możliwości, utworów. Dla miłośników dobrze przemyślanej oraz naprawdę nieźle wykonanej muzyki, która jest kombinacją psychodelicznego space rocka („Labyrinth”), rocka atmosferycznego („Mosaic”) oraz ciężkiego prog rocka („Phoenix Rising”). W sumie to bardzo przyjemna niespodzianka i dowód na to, że propozycje Jeffa Hamela i spółki z płyty na płytę stają się coraz bardziej ciekawe, przystępne i intrygujące.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!