Karmakanic - In A Perfect World

Artur Chachlowski

ImagePrzyznam szczerze, że mam odrobinę mieszane uczucia. Bo z jednej strony słuchając nowego albumu grupy Karmakanic mam świadomość, że to jedna z najbardziej solidnych prog rockowych płyt, które ukazały się w 2011 roku, a z drugiej – muzyka, pomysły i środki, którymi posługują się na płycie „In A Perfect World” Szwedzi, wydają się być powieleniem tego, co doskonale znamy już z płyt The Flower Kings, Spock’s Beard, Magic Pie, Agents Of Mercy, Kaipy, Hagen czy samych Karmakaników z ich wcześniejszych albumów.

No cóż, coraz trudniej jest o wymyślenie czegoś nowego w art rockowym światku. I niech ta wielce filozoficzna konstatacja zamknie jakiekolwiek rozważania o wtórności, o powielaniu cudzych pomysłów, o zjadaniu własnego ogona... Zajmijmy się pozytywami. Bo w przypadku płyty „In A Perfect World” jest ich niemało.

To już czwarta płyta grupy Karmakanic. I obiektywnie rzecz biorąc, prawdopodobnie najbardziej udana ze wszystkich dotychczasowych. Nie miałbym żadnych co do tego wątpliwości, gdyby nie oznaczony indeksem 4 na płycie utwór „Can’t Take It With You”. To rzecz jakby z innej, zupełnie nieprogresywnej bajki. Jakby skrzyżowanie muzyki latynoamerykańskiej z rockowym eksperymentem, mające w sobie mniej więcej tyle wdzięku co „Who Dunnit?” z genesisowskiego „Abacab”. Gdyby nie wysoka jakość pozostałego materiału na płycie, pomyślałbym, że Jonas Reingold i jego Karmakanicy postradali zmysły. A tak, odbieram ten umieszczony w samym środku albumu fragment, jako swoistą wpadkę, a może żart?... Nieważne. Ilekroć słucham płyty „In A Perfect World”, przy nagraniu tym ręka automatycznie sięga mi po pilota i przełączam się na kolejny utwór. A tam dzieje się, oj dzieje… Ale po kolei.

Album rozpoczyna się od blisko 15-minutowego epika zatytułowanego „1969”. Świetny to utwór, wspaniale rozwijają się i przeplatają w nim różne wątki, a instrumentalne pasaże budują niezwykły klimat tej kompozycji. Linie basu Reingolda przypominają sposób grania Chrisa Squire’a, a harmoniczny śpiew Görana Edmana nawiązuje do stylu znanego z płyt grupy Yes. Tak, bardzo wyraźnie słychać tu wpływy muzyki tego legendarnego zespołu. Drugi na płycie utwór, „Turn It Up”, to materiał na gotowy przebój. To numer bardzo zwiewny i skoczny (w dobrym rozumieniu tego słowa), obdarzony tak chwytliwym refrenem, że już od pierwszego razu sam „wchodzi” do głowy i śpiewa się także „sam”. Bardzo mocny punkt programu płyty.

Kolejny utwór, „The World Is Caving In”, zaczyna się od delikatnego śpiewu a capella, po którym wchodzą jeszcze delikatniejsze dźwięki fortepianu i na około dwie minuty przenosimy się do baśniowego świata lirycznej muzyki przesyconej nostalgią i melancholijnym posmakiem. Ale nagle – na zasadzie potężnego kontrastu – pojawia się mocny perkusyjny rytm (Zoltan Csörsz) i rozlega się ściana syntezatorowych dźwięków (Lalle Larsson), tworzących jeden z najciężej brzmiących tematów na całym albumie. Potem mamy jeszcze bardzo przyjemne solo na klawiszach i powrót do głównego melodycznego tematu. Nagranie to jest kolejnym bardzo dobrym fragmentem płyty. Polecam.

Teraz przychodzi czas na wspomniany już utwór „Can’t Take It With You”, a więc sięgamy po przycisk NEXT i oto mamy piąte nagranie na płycie, zatytułowane „There’s Nothing Wrong With This World”. To jeden z moich absolutnych faworytów na płycie. Znowu Reingold i jego gitara basowa są w centrum jupiterów, znowu Larsson czaruje swoją grą na klawiszach, a Edman w duecie z Nilsem Eriksonem swoim harmonicznym śpiewem kreuje niepowtarzalną atmosferę. Można by tego słuchać bez końca.

„Bite The Grit” to najkrótsze nagranie na płycie, ale dzieje się w nim naprawdę wiele. W trakcie niespełna pięciu minut wielokrotnie zmieniają się tu rytmy, tempa i klimaty: od marzycielskich i lirycznych chwil, po dynamiczne dźwięki całego zespołu w dalszej części utworu. To swoiste brzmieniowe „rozpasanie” w zakończeniu tego utworu idealnie przygotowuje odbiorcę do finałowej kompozycji na płycie. Jest nią utwór „When Fear Came To Town”. To jedno z najdziwniejszych, ale i chyba najpiękniejszych nagrań w dorobku grupy Karmakanic. Rozpoczyna się niczym song z amerykańskiego Południa: mamy tu gitarę plus łkający wokal wyśpiewujący smutny tekst. W pewnym momencie włącza się bas Reingolda (bardzo ładne solo) i gdy już się wydaje, że w utworze tym musi odezwać się pełne brzmienie wszystkich instrumentów, gdzieś około piątej minuty rozlegają się jedynie dźwięki syntezatorów stylizowanych nieco na kościelne organy, by wreszcie, dokładnie w 6 minucie i 41 sekundzie, pojawił się fortepian grający prześliczną melodię osadzoną na szemrzących gdzieś w tle organach Hammonda. A mniej więcej minutę później włącza się w to wszystko perkusja oraz niezwykłej urody gitarowe solo (Krister Jonsson), które wraz z magicznymi dźwiękami fortepianu doprowadza nas już do samego końca tej niezwykłej kompozycji. Zero złożoności, bez wymuszonych epickich odlotów, bez żadnych symfonicznych wycieczek… W trakcie tych dziesięciu minut, jakie trwa utwór „When Fear Came To Town”, liczy się oczywistość, naturalność i prostota używanych środków artystycznego wyrazu. I daje to wręcz piorunujący efekt. Wspaniały finał tej naprawdę bardzo udanej płyty, na której Karmakanicy pokazują jak udanie łączyć elementy klasycznego symfonicznego rocka z nowoczesnym graniem, metalem, AOR, bluesem, a nawet latynoamerykańskim popem. Mieszanka doprawdy piorunująco-wybuchowa. Choć wciąż mam świadomość, że tą płytą Karmakanicy żadnej Ameryki nie odkryli...

PS. W rozszerzonej wersji albumu „In A Perfect World”, jako bonus, można znaleźć jeszcze radiowy edit utworu „Turn It Up”. Jeżeli nie stanie się on radiowym przebojem, to nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Boję się jednak, że nie ma za bardzo co na to liczyć. Bo takie rzeczy są możliwe tylko i wyłącznie w, nomen omen, „perfekcyjnym świecie”... A w takim, niestety, nie żyjemy…

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok