Poranek, gwizdek czajnika, parzenie kawy, radio, w którym właśnie najświeższy, poranny, serwis informacyjny, a zaraz po nim dźwięki dobrze znanego tematu „Jerusalem” w aranżacji orkiestrowej. Gloria poranka złamana serią wiadomości z kraju, ze świata, z wojennych frontów i z pokojowych negocjacji. Ogrom przeróżnych historii. Powracające także te własne, przykre i radosne, na zmianę, razem. A może to wcale nie jest poranek, może wczesne popołudnie?...
Nie, mój drogi czytelniku, to nie jest początek filmowej akcji nowych przygód Agenta 007, ani też kolejnej odsłony „Szklanej pułapki”. To początek pierwszego, solowego albumu byłego już wokalisty grupy Big Big Train, Seana Filkinsa.
„War And Peace & Other Short Stories” to zaskakująco udany album, przywodzący na myśl złote lata odrodzonego neoprogresywnego rocka. Ostatnimi czasy tak brzmiących płyt, jak ta, jest jak na lekarstwo. Na szczęście jednak dla wielbicieli tego kierunku w muzyce, raz po raz coś ciekawego, godnego uwagi, poświęcenia i zainteresowania się pojawi. Taką właśnie, idealną, przynajmniej dla piszącego te słowa, propozycję przygotował Sean Filkins.
Ten album, to pięć klasycznych, art rockowych, rozbudowanych i wielowymiarowych kompozycji plus otwierająca całość, częściowo opisana we wstępie tego tekstu, wprowadzająca słuchacza w tę muzyczną podróż, introdukcja „Are You Sitting Comfortably?”. Po tym rozbudzającym wyobraźnię wstępie, pojawia się kompozycja „The English Eccentric”. To typowy „progresywny” utwór, taki, jakie uwielbiam, z dużą dawką przyjemnych dla ucha partii instrumentów klawiszowych, z dynamiczną, nieco metalizującą perkusją i fenomenalną gitarą. Od razu słychać, z jakim rodzajem muzycznej ekspresji mamy do czynienia. Już teraz napiszę, że cały album jest mozaiką błyskotliwych, lśniących jak diamenty partii gitar i instrumentów klawiszowych. Dwuczęściowa kompozycja „Prisoner Of Conscience”, a także epicka, pięcioczęściowa suita „Epitaph For A Mariner” to perełki, jakich mało ostatnio w muzyce. Płytę kończy „Learn How To Learn”. Ten krążek nie ma żadnych wad, natomiast, jak nie trudno się domyśleć, ma same zalety, co nie jest tak często spotykanym ostatnio zjawiskiem. Ten utrzymany w stylistyce IQ, Pallas czy późnego Camela, tego z lat 90., album to prawdziwa muzyczna uczta dla wielbicieli gatunku. To po prostu kolejna muzyczna opowieść, wędrówka, zagrana w dobrze znanej lubianej przez nas konwencji.
Warte uwagi jest towarzystwo, z jakim Sean nagrał tę płytę: Gary Chandler - Jadis, Dave Morse – Spock’s Beard, John Mitchell – It Bites, Frost, Lee Abraham – Galahad. Ten ostatni także podjął się realizacji i produkcji. Taka gwiazdorska obsada gwarantuje solidną jakość. Wyczuwalna jest także ogromna radość z grania tego materiału przez całe to doborowe towarzystwo.
Zapewne nie jest to zjawiskowy album, eksplorujący nowe pokłady dotąd nieodkrytej jeszcze muzyki, brzmień, ścieżek produkcyjnych i aranżacyjnych sztuczek. Sean Filkins nie porywa się na tak heroiczną postawę kreatora nowych trendów. Stawiając raczej na rockową tradycję, proponuje nam dawkę emocjonalnego progresywnego, solidnego grania. Album nie jest długi, przez co nie przytłacza słuchacza i wzbudza chęć powrotu do zawartej na nim muzyki. Co z pewnością piszący te słowa uczyni niejednokrotnie. Polecam ten krążek zakochanym w klasycznym neo prog rocku, tym, którzy cenią sobie dokonania Areny, dawnego Pendragon, Pallas, IQ i kilku innych fantastycznych zespołów. Godna uwagi pozycja.