AltaVia - Girt Dog

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageWłoski rock progresywny to temat na niejeden tekst, rozprawę, esej, a nawet opasły tom pracy magisterskiej czy doktorskiej. To nie żadna przesada. Ta szlachetna odmiana muzyki rockowej w słonecznej Italii cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem od ponad czterech dekad. Zarówno wśród kolekcjonerów płyt, jak też wśród muzyków pragnących zmierzyć się z całą gamą możliwości, jakie daje ten gatunek muzyki. Jest to tak potężny i chłonny rynek, że nie sposób go ogarnąć. Przyswoić choćby garść płyt wydawanych tam w ciągu jednego roku to karkołomny wyczyn. Trzeba pamiętać o tym, że taka klęska urodzaju niesie także ze sobą owoce marnej jakości. Jednak, kiedy takowe rozpoznamy i odrzucimy, to jawi nam się przebogaty w przeróżne smaki, barwy i odmiany obraz włoskiego rocka progresywnego. Staram się być jego orędownikiem i propagatorem, gdyż od lat zakochany jestem w progresywnej „muzycznej Italii”, a na moim biurku leży niczym świeżutka włoska pizza, całkiem nowa, muzyczna propozycja.

Altavia to nowa propozycja ze „stajni” White Knight Records, której szefem jest dobrze znany w art-rockowym środowisku multiinstrumentalista, kompozytor, aranżer i producent Rob Reed, będący motorem napędowym zacnej formacji Magenta. Teraz także Rob jest szefem swojej oficyny wydawniczej. Podjął się on produkcji i wydania debiutanckiego albumu młodych Włochów pt. „Girt Dog”.

Czytając o muzycznych fascynacjach, jakie inspirują poszczególnych członków zespołu można dostać zawrotu głowy. Nawet w najbardziej wymyślnej kombinacji włoskiej pizzy nie ma tylu składników, ile inspiracji mają poszczególni muzycy. Od Yes i Genesis, poprzez Rush, The Flower Kings, aż do jazzu i brzmień fusion z naciskiem na Weather Report. Trzeba przyznać, że to imponująca mozaika wpływów. A jak to wygląda na premierowej płycie? Dokładnie tak, jak muzycy opowiadają. Ilu słuchaczy, tyle opinii i każdemu ta muzyka przypomina różne brzmienia i wpływy. Przyznaję, że dla mnie trochę za dużo w niej kombinacji, a za mało klimatu i melodii. Odnoszę wrażenie, iż swój pierwszy krążek muzycy potraktowali jako wizytówkę, prezentację swoich możliwości, umiejętności czerpania z bogatego dorobku rocka progresywnego. Brakuje mi troszkę wspólnego, zespołowego spojrzenia w jedną muzyczną stronę. Określenia konkretnego brzmienia płyty. To takie moje życzenie na następny album. Ogólnie to nie jest zły materiał jak na debiut. Moją uwagę przykuwają instrumenty klawiszowe, na których całkiem ciekawe i przyjemne dla ucha brzmienia kreuje Andrea Stagni. Wyczuwam duży potencjał i ogrom możliwości u tego muzyka, mając nadzieję, iż będzie się on rozwijał z płyty na płytę i określi brzmienie zespołu w przyszłości. Mocną stroną tego materiału są chórki śpiewane w ojczystym języku. Niestety język angielski, który jest wiodącym językiem na tym krążku, nie jest mocną stroną zespołu. Do takiego stanu rzeczy włoskie formacje zdążyły nas już przyzwyczaić. Całości składu grupy Altavia dopełniają: Marcello Bellina – perkusja i śpiew, Mauro Monti – gitary i śpiew, Giuliano Vandelli – bas (jako jedyny nie śpiewa) oraz Betty Copeta – główny wokalista. Właśnie do wiodącego śpiewu mam najwięcej zastrzeżeń. Jednocześnie wyrażam nadzieję, że na następnych płytach będzie się to zmieniać na lepsze.

Mimo tych kilku drobnych, negatywnych uwag, o których postanowiłem napisać, słucha się tego materiału całkiem przyjemnie. Jeżeli trafi ta płyta wprost do odtwarzacza zwolennika neoprogresywnych brzmień, będzie on zadowolony. Muzyka nie wyróżnia się niczym specjalnym. Przypomina cały wachlarz brzmień zespołów, których nawet nie chcę wymieniać, bo szkoda na to czasu. Jeżeli jesteście zwolennikami brzmienia rozpostartego pomiędzy Genesis i Yes, a Pendragon i Spock’s Beard, to kupcie sobie tę płytę, a satysfakcja murowana. To solidna, jak na debiut, dawka klasycznego progresywnego rocka.

Krążek zawiera dziesięć kompozycji. Moją uwagę przykuwają: „The Circle Gallery”, „Another Lie”, w której usłyszymy przyjemny dla ucha chórek śpiewany w ojczystym języku Włochów i urokliwy pasaż wykonany na instrumentach klawiszowych, a także dwuczęściowa kompozycja „Wounded” trzymająca słuchacza w dość dużym napięciu i która jest zwieńczeniem tego, lekko ponad godzinnego, pierwszego dziełka młodych Włochów. W samej końcówce tej płyty jest jeszcze lekka próba improwizacji w postaci utworu „Teleselezione”, ale o tym wolę nie pisać.

Całości słucha się nieźle, z pewnością powrócę do tej muzyki kilka razy. Jeżeli ktoś chce odnaleźć tu jakieś ślady oryginalności, doszukać się zupełnie nowatorskich rozwiązań kompozytorskich czy brzmieniowych, to tutaj takich nie ma. Jednak nie o to chodzi muzykom z grupy Altavia. Znaleźli oni doskonałe ujście dla swoich emocji związanych z muzyką, która zapewne stanowi treść ich życia. Słuchając tej płyty odnoszę wrażenie, iż granie takich właśnie dźwięków sprawia im ogromną radość. Ja odczuwam ogromną radość ze słuchania takich płyt. Myślę także, że duży wpływ na całościowe brzmienia materiału miał Rob Reed; to po prostu słychać. Polecam ten album, bo widzę w nim ogromną nadzieję na przyszłość, zarówno formacji Altavia, jak i całego neoprogresywnego rocka. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Miłego słuchania.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!