Od kilku miesięcy mówiło się o powrocie dawno niesłyszanej formacji Proto-Kaw. I oto nareszcie jest: nowy studyjny album zatytułowany „Forth”.
Co to za zespół? Niewtajemniczonych odsyłam do małoleksykonowych recenzji jego dwóch poprzednich płyt: „Before Became After” (2004) i „The Wait Of Glory” (2006), a w jednym zdaniu szybciutko przypominam, że Proto-Kaw nazywał się pierwotnie… Kansas i założony został na początku lat 70. przez Kerry Livgrena, zanim jeszcze doszło do zawiązania przez niego innej formacji, znanej do dziś jako ten „właściwy” Kansas.
Gdy mniej więcej dekadę temu, ten legendarny amerykański zespół wyhamował tempo swojej aktywności artystycznej, Livgren odgrzebał swoje najstarsze nagrania z lat 1971-1973 i opublikował je w 2002 roku na płycie zatytułowanej „Early Recordings From Kansas”, firmowanej właśnie przez Proto-Kaw (nazwa ta w języku Indian Kansa oznacza „wczesny Kansas”). Na fali niespodziewanego zainteresowania tym materiałem, Kerry Livgren zaczął komponować nowy materiał, który wydany został na dwóch kolejnych, wyżej wymienionych, albumach. Jak powszechnie wiadomo, ten popularny gitarzysta ostatnio niedomagał z powodu kłopotów zdrowotnych po rozległym zawale serca, stąd nikogo nie powinna dziwić długa przerwa w działalności jego „nowego-starego” zespołu. Jakiś czas temu oficjalnie ogłoszono nawet rozwiązanie Proto-Kaw. Dlatego też teraz w dwójnasób powinna cieszyć premiera nowego albumu tej formacji. Po pierwsze, oznacza to, że Kerry przezwyciężył swoje problemy ze zdrowiem, a po drugie – jakość materiału zawartego na płycie „Forth” świadczy, że znajduje się on wraz z towarzyszącymi mu muzykami w rewelacyjnej formie. A są to ci sami muzycy, którzy uczestniczyli w nagraniu poprzedniej płyty Proto-Kaw, a więc zarówno ci, którzy pamiętają czasy „wczesnego Kansasu”: Lynn Meredith (v), John Bolton (sax, fl), Dan Wright (k), jak i ci, którzy przystąpili do Proto-Kaw przed kilkoma laty: Craig Kew (bg), Mike Patrum (dr) oraz Jake Livgren (g, k, v). Ten ostatni to bratanek Kerry’ego, który zdążył już wyrobić sobie mocną pozycję w zespole, co zaowocowało przejęciem przez niego głównych ścieżek wokalnych w kilku utworach. Jednemu z tych nagrań, „Sleeping Giant”, nadał on niespodziewanie klimatu a’la… grupa Chicago. To chyba najbardziej zaskakujący, by nie rzec: szokujący, fragment nowej płyty. Ale to w sumie wyjątek na tym albumie. Reszta nagrań posiada charakter i styl znany z wcześniejszych płyt zespołu. Być może na „Forth” zespół położył nieco większy akcent na liryczną stronę swojego brzmienia, ale to wciąż ten sam stary, dobry Proto-Kaw.
Płyty „Forth” słucha się nieźle i choć nie robi ona wielkiego wrażenia przy pierwszym odsłuchu, to wydaje mi się, że jest ona klasycznym przykładem albumu, który pięknieje z każdym kolejnym przesłuchaniem. Jest na niej kilka fragmentów, które naprawdę mogą się podobać. Są nimi epicki finał płyty w postaci utworu „Utopian Dream”, a także radosny temat „Things We Are Breaking”. Nieźle prezentuje się też nagranie „On The Air (Again)”, w którym sporo się dzieje, a także „Lay Down”, które zachwyca swoim ciekawym, orkiestrowo-saksofonowym brzmieniem. Lecz za najjaśniejszy punkt płyty uważam balladową kompozycję „Pilgrim’s Wake”, która gdyby kiedykolwiek znalazła się na przykład na którejś z klasycznych płyt Kansas, do dziś uważana byłaby za klasyk.
Pomimo tego, że uważne, wielokrotne słuchanie, a tym samym bliższe poznanie materiału stanowiącego program albumu „Forth” owocuje coraz lepszym wrażeniem, jakie on po sobie pozostawia, to ciągle mam odczucie, że czegoś na tej płycie brakuje. Nie wiem czego. Być może chciałoby się więcej tak udanych utworów, jak „Pilgrim’s Wake”?... Niemniej jednak, z czystym sumieniem polecam ten album oddanym fanom twórczości Livgrena, ale tych, którzy dopiero zaczynają poznawać muzykę tego pana, odsyłam raczej do starych płyt grupy Kansas lub też do pierwszego krążka Proto-Kaw „Before Became After”…