Christmas 6

Gabriel, Peter - Peter Gabriel (Four)

Mayrycy Nowakowski

ImageProjekt pod tytułem „własny, oryginalny styl”, nad którym Peter rozpoczął przemyślaną i już konkretną pracę w 1979 roku, wreszcie uzyskał kształt finalny. „Czwórka”, zwana również „Security”, to prawdopodobnie najlepsza płyta w całym solowym dorobku artysty. To tu najpełniej ujawniła się pomysłowość i wrażliwość Gabriela, jego artystyczna arogancja, konsekwencja i cierpliwość, a także talent do łączenia na pierwszy rzut oka niepasujących do siebie elementów i składników.

Cel należał do tych niełatwych do zrealizowania. Peter wymyślił sobie, że połączy technikę i elektronikę z muzyką etniczną, World Music. W jednym muzycznym kotle musiały więc dogadać się, połączyć i stworzyć jednolity komunikat dwa odrębne, mocno różniące się od siebie światy. Świat sztuczny, komputerowy, nieomylny, pozbawiony emocji ze światem naturalnym, chwiejnym, zmiennym i spontanicznym. Niewielu wpadłoby na pomysł takiej kombinacji, a jeśli już, to większość i tak połamałaby sobie na niej zęby. Ale nie Gabriel. Jemu akurat powiódł się misterny plan połączenia „komputera” z „robotą ręczną” (tak też kilka lat później brzmiało motto jego studia Real World), automatu perkusyjnego z plemiennymi rytmami, emocjonalnego śpiewu z syntezatorami, itd., itp.

Czwarty album jest wizytówką tej kombinacji, tego niezwykle trudnego i starannego połączenia. Osiem utworów, 46 minut muzyki i ani jednego niepotrzebnego dźwięku. To jedna z tych płyt, o których zwykło się mówić, że fascynują od pierwszych do ostatnich sekund, że pozbawione są jakichkolwiek potknięć, słabych fragmentów czy nudnych mielizn. Każdy utwór jest mniejszym lub większym dziełem – samym w sobie ciekawym, inteligentnie, oryginalnie skonstruowanym, samowystarczalnym – ale też ważnym i pasującym ogniwem, elementem intrygującej, kompletnej układanki.

Stylowo ten album określa wyżej opisana symbioza techniki z naturą. Muzycznie bohaterem jest rytm. To on króluje niemal w każdej kompozycji, często jest z premedytacją eksponowany, jak choćby w drugich połowach „The Rhythm of the Heat” i „Lay Your Hands On Me”. W obu tych utworach Peter czai się przez pierwsze minuty budując tajemniczy, obezwładniający klimat, rytm trzymając na niewidzialnej smyczy. Dopiero gęste, zaborcze popisy perkusyjne, dopuszczone do głosu w końcowych fragmentach, dają ujście potężnym ładunkom emocjonalnym. Rytm pełni nieco inną funkcję w piosenkach „Shock the Monkey” i „I Have the Touch”. Tutaj proste, brzmiące nieco mechanicznie podziały stanowią rzucające się w oczy „kręgosłupy” pod chwytliwe melodie. „I Have the Touch” intryguje celową mechanicznością i przyjemną dla ucha „kanciastością”. „Shock the Monkey”, choć utrzymany w podobnym stylu i klimacie, przenosi słuchacza w rejony swobodniejszych funkowych rozwiązań (głównie za sprawą partii Sticka autorstwa Tony’ego Levina).

Jak zwykle u Gabriela, nie można przejść obojętnie obok tekstów. Te tradycyjnie są integralną częścią utworów, wciągają, intrygują, wzruszają, prowokują. Hasłem przewodnim w przypadku tej płyty jest „dotyk”. Słowa „I Have the Touch” bezlitośnie wyśmiewają brytyjski dystans, chłód i oficjalność cechujące kontakty międzyludzkie. Innym spojrzeniem na kwestie „dotyku” jest tekst „Lay Your Hands On Me”. Tu Peter przedstawia „dotyk” i potrzebę bliskości z drugim człowiekiem w zestawieniu z zaufaniem. Słowa te nabrały jeszcze większej mocy, gdy Gabriel rzucał się ze sceny na ręce publiczności wykonując ten utwór na koncertach. Ciekawe historie kryją się także w „The Rhythm of the Heat” i „San Jacinto”. Ten pierwszy to bardzo przekonujący obrazek afrykańskiego, dzikiego, plemiennego obrzędu, który swego czasu przeraził europejskiego psychologa Karola Gustawa Junga. Drugi odnosi się do bardzo niebezpiecznej indiańskiej inicjacji. Żeby nie było zbyt poważnie, na płytę trafiły też liryki o zabarwieniu żartobliwym, jak „Shock the Monkey”, w którym Peter chcąc poruszyć temat seksu, zrezygnował z wyświechtanych frazesów, postawił na kontrowersyjne, „zwierzęce” wyznanie: „pokryj mnie”.

Ten album zamknął pierwszy etap solowej kariery. Gabriel dopiął swego – definitywnie uwolnił się (artystycznie) od Genesis, stworzył oryginalny, rozpoznawalny styl, zapracował na własne nazwisko i zdobył nowych fanów. Brakowało mu tylko jednego – spektakularnego sukcesu komercyjnego. Ten miał nadejść w drugiej połowie lat 80.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok