Arrakeen - Mosaique

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageWiele lat temu, kiedy zaczynałem swoją wielką przygodę z muzyką, żyłem w przeświadczeniu, iż tzw. kanon muzyki rockowej jest niezmienny, a wszystko, wtedy nowe, czego słuchałem, co miało ogromny wpływ na moje duchowe przeżycia, co mnie uszlachetniało, wzbogacało, zawsze „nowym” pozostanie. I oto mija te 30 lat, a kanon – zamiast niezmiennie trwać w swojej skostniałej strukturze – ewoluuje, rozszerza się. Artyści i ich płyty, kiedyś niepewnie radzące sobie na muzycznym rynku, dziś mają swoje miejsce w panteonie klasycznych zespołów. Obok takich nazw, jak Genesis, Pink Floyd czy Yes, wymienia się teraz Marillion, Pendragon, IQ, Arenę i Pallas. A przecież jeszcze do niedawna była to „świeża krew” progresywnego rocka. Dlatego też godny uwagi jest cykl „Mistrzowie Drugiego Planu” w audycji MLWZ, gdzie Artur postanowił przypominać mniej znane, a otoczone kultem płyty złotego okresu neoprogresywnego rocka. Kilka zacnych nazw i tytułów już się pojawiło. Mnie przypadł dziś w udziale zaszczyt omówienia płyt francuskiej legendy tego gatunku, działającej na przełomie lat 80. i 90. - formacji Arrakeen.

Wielka eksplozja neoprogresywnego rocka, jaką zapoczątkowała grupa Marillion, nie pozostała bez echa. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać zespoły, których muzyka odwoływała się do najszlachetniejszych, klasycznych i rockowych wzorców. Tak działo się nie tylko w Wielkiej Brytanii czy w Stanach Zjednoczonych. W krajach zachodniej Europy powstawały małe, niezależne wytwórnie, skupiające wokół siebie artrockowych artystów. Jednym z takich ośrodków była Francja. W tym kraju, często kojarzonym z zupełnie innymi gatunkami, w połowie lat 60. pojawił się zupełnie niezależny od anglosaskich wpływów ruch muzyczny skupiający zespoły progresywne, jazzowe, eksperymentalne, jednym słowem grające dość nieprzystępne dźwięki dla przeciętnego muzycznego odbiorcy. Pod koniec lat 80. powstały na terenie Francji dwie bardzo znaczące dla odradzającego się neoprogresywnego rocka wytwórnie. Pierwsza z niech to Musea, działająca do dziś, mająca rozległe kontakty na całym progresywnym świecie, na obu półkulach, wydająca przeróżne rzeczy zarówno z Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, jak również z Brazylii, Argentyny i Chile. Druga wytwórnia to nieistniejąca już MSI. To właśnie w jej dość skromnym, ale interesującym katalogu znalazły się omawiane w tym tekście płyty.

Dorobek fonograficzny Arrakeen to zaledwie dwa albumy: wydana w 1990 r. płyta „Patchwork” oraz „Mosaique” z 1992 r. Na tej pierwszej znajdujemy cztery kompozycje: trzy studyjne – klasyczną artrockową „La Monde Du Quoi”, epickie „Differences” i „L’ent’aluve”, a także rozbudowany koncertowy utwór „Folle Marie” z gościnnym udziałem Steve’a Rothery’ego z Marillion, który zagrał tam błyskotliwe solo na gitarze, nadające szlachetnej barwy temu utworowi. Drugi album, „Mosaique”, to osiem bardzo zwartych, homogenicznie brzmiących kompozycji. Płytę otwiera „Un Nouveau Monde”. Wyłaniające się z ciszy delikatne dźwięki instrumentów klawiszowych od pierwszych sekund budują dobrze nam znany, błogi artrockowy klimat. Łamane tempo, nadawane przez sekcję rytmiczną i melodyjna gitara wprowadzają nas w tajemniczy świat kreowany przez Arrakeen. Następnie mamy do czynienia z lekką, artystyczną piosnką „Le XI Commandement” – to pełen uroku, „płynący” utwór. Dalej to już całkowity muzyczny czar. Kompozycje „L’enfant Des Pluies”, „Sizygie…” i brawurowo zagrany tytułowy „Mosaique” z rozbudowanym, pełnym napięcia finałem, który zwieńczony jest niemal klasyczną partią fortepianu, niosą odbiorcę w najpiękniejsze z możliwych rejony muzyki. Zakończenie tego albumu jest iście królewskie. Krótka gitarowa impresja „Celebration” płynnie przechodzi w „White Moon Dreams”. To kompozycja godna tytułu. Tajemnicza, z typowymi dla gatunku emocjonalnymi uniesieniami. Pełna malarskiej poetyki. I jedyna zaśpiewana po angielsku. Na końcu zaś mamy epicki utwór „Rages”. Nagranie godne samych mistrzów tego gatunku. Tu warto wspomnieć, że pierwsze takty tego utworu Artur wykorzystał przed laty w jinglu w pierwszym wcieleniu swojej audycji, jeszcze w Radiu Kraków.

A kto stoi za tak chwytającą za serce i rozbudzającą wyobraźnię muzyką? Ukrywająca się pod pseudonimem Maiko wokalistka, której głos i sposób śpiewania działa nie tylko na muzyczną, ale też erotyczną wyobraźnię. Eric Bonnardel umiejętnie korzysta z bogactwa barw, jakie dają mu przeróżnej maści instrumenty klawiszowe. Sekcja rytmiczna to Gauthier Mejanel grający na perkusji oraz Yves Darteyron – gitara basowa. Pierwszej jakości, solidne gitary zapewnili nam: Cyril Achard – na płycie „Mosaique” i Sylvian Gouvernaire – na krążku „Patchwork”. Ten multiinstrumentalista znany był później z efemerycznego projektu Iris, który wydał jedyną płytę w 1996 r. Współudział w tym projekcie mieli również muzycy Marillion. I oczywiście Steve Rothery, wspomniany już wcześniej, który uraczył zespół swoją obecnością. Jak już nadmieniłem, obie płyty Arrakeen ukazały się nakładem oficyny MSI jako czołówka katalogu. W połowie minionej dekady, w 2005 r. wznowiono w niewielkim nakładzie ten materiał – dwie płyty na jednym krążku, oczywiście w Korei Południowej. Nakład już został wyczerpany, wydania MSI są nie do zdobycia, więc tym bardziej Arrakeen staje się kultowym i poszukiwanym przez fanów progresywnego rocka zespołem. Słowo „kultowy” jak najbardziej pasuje do grupy Arrakeen i jej podobnych formacji. Ponieważ w moim rozumowaniu słowo to określa artystów, którzy są szczególnie niepopularni w masowym obiegu, a pamiętają o nich nieliczni, ale za to pamięć o ich muzyce i dokonaniach jest silnie pielęgnowana i strzeżona jak średniowieczny, zakopany gdzieś w otchłani starego zamku skarb, o którym krążą legendy.

Muzyka Arrakeen jawi mi się jako malownicza, mieniąca się różnymi odcieniami zieleni, kraina, nieco mroczna, spowita miętową mgłą, ścieląca się po łąkach i lasach. To taki dywan rozpostarty z brzmienia instrumentów klawiszowych, utkany gęsto wzorzystymi mozaikami gitarowych pasaży. Nad tym barwnym gobelinem niesie się uwodzący, lekko gotycki głos. Taki syreni, wodzący na pokuszenie, czasem pełen dramatycznego krzyku śpiew... Rzec by można: istny kicz. Ale ja kocham takie właśnie brzmienia, działające na wyobraźnię, psychikę, wzbogacające mnie o całą gamę przeżyć, nie do przekazania słowem. W dobie muzycznej bylejakości, piosenek granych na dwóch, trzech akordach z dorobioną ideologią alternatywnego rocka, pragnę takich właśnie brzmień. Na szczęście dla mnie i wielu istot podobnie czujących i myślących, sporo jest takiej muzyki, którą trzeba przypominać, odkrywać na nowo. Czekajcie zatem na powtórkę z Arrakeen, bo warto odświeżyć sobie tę muzykę, a ci, którzy jej jeszcze nie odkryli, przeżyją na pewno fantastyczne chwile. Dla takich chwil warto żyć…

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok