Arabs In Aspic to coś z pogranicza sportu i muzyki rockowej. A konkretnie? To grupa założona przez norweskich skoczków narciarskich grających ciężką i staromodnie brzmiącą odmianę psychodelicznego rocka.
Początki zespołu sięgają 1998 roku. Członkowie grupy muzycznej Arabs In Aspic pochodzą z Trondheim i są byłymi skoczkami narciarskimi. Liderem formacji jest Jostein Smeby, który wychował się w Raufoss i w swoim CV posiada lot na imponującą odległość 211 metrów na skoczni w Vikersund. Inna sportowa osobistość w zespole to znany chyba każdemu sympatykowi zimowych sportów Tommy Ingebrigsten, który grał na dwóch pierwszych płytach na gitarze i thereminie. Swego czasu Arabs In Aspic rozreklamowali się swoimi występami w trakcie Pucharu Świata w skokach, grając kilkakrotnie w Zakopanem, dokąd rokrocznie przybywała wielotysięczna rzesza rozentuzjazmowanych polskich kibiców, by oglądać sukcesy Adama Małysza w rywalizacji z najlepszymi skoczkami świata.
W pierwszy skład grupy, oprócz Tommy’ego i Josteina, wchodzili także bracia Eskil i Terje Nyhus. „To, co teraz gramy, nie można tak łatwo uporządkować. Gramy chętnie hard rock, jak również kawałki z końca lat 60. i początku lat 70., tak zwany retro-rock. Nasz styl jest bardzo nastrojowy, w niektórych momentach może wydawać się mroczny i nudny. Aby sprzedać więcej płyt, powinniśmy grać bardziej współczesny rock, ale póki co nie zamierzamy tego robić” – tak mówi o swojej muzyce Jostein Smeby.
Grupa Arabs In Aspic ma w swoim dorobku 3 płyty: wydaną w 2003 roku EP-kę „Progeria”, wydany rok później album „Far Out In Aradabia” (oba te wydawnictwa poszerzone o 3 bonusowe nagrania zostały wznowione na dwupłytowym albumie winylowym we wrześniu br., który ukazał się w limitowanym nakładzie: 100 sztuk pomarańczowego oraz 300 sztuk czarnego winylu) oraz najnowszą (premiera na winylu w 2010r., a na CD w maju tego roku) – „Strange Frame Of Mind”. Słuchając tych wydawnictw słychać wyraźny progres. Zespół z płyty na płytę nabiera muzycznej krzepy, dojrzewa, a jego nagrania stają się bardziej dojrzałe i przemyślane. Coraz lepiej prezentuje się też od strony wokalnej Smeby. O ile utwory wypełniające debiutancką EP-kę można uznać za muzyczne wprawki, to już zawartość płyty „Far Out In Aradabia”, przynajmniej długimi chwilami, nie odbiega swoim poziomem od wielu innych niszowych wykonawców ze Skandynawii trudniących się retro rockiem. W zestawie tym wyróżnić trzeba szczególnie trwająca prawie 20 minut suitę „Butterpriest Jam”, która stanowi żywy przykład zagranej z zębem stylowej psychodelii rodem z przesiąkniętych dymem wszelakich używek piwnic muzycznego undergroundu przełomu lat 60. i 70.
Na osobną wzmiankę zasługuje najnowsze wydawnictwo – wydany w maju album „Strange Frame Of Mind”. Zespół nagrał je w nieco zmienionym składzie: Jostein Smeby (g, v), Eskil Nyhus (dr), Erik Paulsen (bg, v) oraz Stig A. Jørgensen (k, v). Uproszczeniu uległa też forma utworów, skróceniu uległ czas ich trwania, lecz dzięki temu powstała najdojrzalsza, a przy tym najbardziej przystępna w całym dorobku grupy płyta. W brzmieniu Arabs In Aspic do przodu wysunęły się teraz organy, śpiewa kilku wokalistów, a muzyka zespołu, nie tracąc nic ze swojej atrakcyjnej „staromodności”, zyskała na lekkości. Poprawie uległa też produkcja nagrań. Niektóre utwory zdumiewają swym patosem („Fall Til Marken”, „Arabide”), kilka melodii momentalnie zapada w pamięć („TV”, „The Flying Norseman”), a niektóre wykonywane śpiewane są po norwesku („Mørket”). Zaskoczeniem, ale pozytywnym, jest też umieszczenie na końcu albumu coveru słynnego „Hocus Pocus” grupy Focus. No i w efekcie wyszła z tego całkiem miła i przystępna płyta.
Skąd wzięła się tak wymyślna nazwa zespołu? „Wydaje nam się, że brzmi ona sympatycznie i mamy nadzieję, że ludzie będą ją łatwo zapamiętywać, ponieważ jest szczególna. „Aspic” to także galaretka, którą podaje się na święta Bożego Narodzenia, a nasz ulubiony album to King Crimson - „Lark Tongues In Aspic” – opowiada Smeby.
Co warte podkreślenia, Arabs In Aspic nie jest jakąś kopią muzyki innych zespołów. Choć mimowolnie skojarzenia biegną w kierunku starego Black Sabbath, wczesnego Uriah Heep czy Hawkwind, ale trzeba wiedzieć, że młodzi Norwedzy mają dobry pomysł na własną muzykę, potrafią komponować utwory, które pewnie nie dotrą pod strzechy i na szczyty list przebojów, ale trafią do serc wytrawnych słuchaczy nakierowanych w swoich sympatiach do oldschoolowego grania i nieco trącących dziś myszką, brzmień. Psychodelia rodem z lat 60., stoner rock, heavy metal, inspirowany latami 70. heavy metal czy też „przybrudzony” indie rock – to stylistyczne obszary, po których poruszają się norwescy „arabowie w galaretce”. Ich brzmienie, acz trudno definiowalne, z całą pewnością znajdzie swoich amatorów wśród miłośników posthippisowskich brzmień i trzymających się blisko tradycji rozwiązań stylistycznych.
Na koniec ciekawostka. Okładki płyt grupy Arabs In Aspic projektuje Julia Proszowska. To żona najbliższego przyjaciela Josteina Smeby’ego. Niedawno Jostein z kolegami grali na ich weselu, które odbyło się w… Krakowie. Zresztą uwielbiają oni grać na żywo. Praktycznie nie ma chyba miejsca ani okazji, którą młodzi Norwedzy przepuściliby, by zaprezentować własną muzykę. „Graliśmy już we wszystkich miejscach w Trondheim, między innymi w domu studenckim. Kiedyś właśnie tam zebraliśmy całą salę, która bawiła się wyśmienicie. Byliśmy całkowicie nieznanym zespołem, a w trakcie jednego występu zdobyliśmy mnóstwo nowych fanów. To było wspaniałe przeżycie i niezła zabawa” - wspomina lider zespołu.
Kto wie, być może już niedługo doczekamy chwili, gdy Arabs In Aspic dotrą do Polski po raz kolejny, ale już nie tylko jako zaprzyjaźnieni muzycy Julii Proszowskiej, nie tylko jako eks-skoczkowie i nie tylko jako hobbyści, lecz w glorii chwały jako doskonale grający zespół specjalizujący się w ciężkich, psychodelicznych i staromodnych rockowych klimatach.