Historii i genezy powstania grupy Circa: nie trzeba chyba nikomu przypominać. Omówiliśmy ją przy okazji dwóch poprzednich studyjnych albumów „Circa:” (2007) oraz „HQ” (2009).
Dziś zespół ten przypomina się trzecim krążkiem, „And So On”, nagranym w nieco zmienionym składzie. Oprócz oryginalnych członków: Billy Sherwooda (bg, v) i Tony Kaye’a (k) w zespole mamy nowych ludzi: Johnny Bruhnsa oraz Ronnie Ciago. To pokłosie krótkiego epizodu w postaci nieistniejącej już grupy Yoso, w którą swego czasu zaangażował się Sherwood wraz z wokalistą Toto, Bobby Kimballem (album „Yoso” ukazał się w 2010r.) oraz wynikającej z jej działalności wymiany muzyków w najbliższym otoczeniu spiritus movens Cirki:, Billy Sherwooda.
Tak jak i w przypadku poprzednich płyt swojej formacji, za większość materiału na nowym krążku odpowiedzialny jest sam Sherwood i słychać to wyraźnie od pierwszej do ostatniej minuty albumu „And So On”. Ci, którzy znają poprzednie płyty grupy Circa:, względnie autorskie albumy tego muzyka, względnie płyty formacji World Trade, czy też liczne jego solowe projekty (m.in. dwa pamiętne albumy-hołdy poświęcone Pink Floyd: „Back Against The Wall” i „Return To The Dark Side Of The Moon”), albo też płyty, których Sherwood był producentem (ostatnio „Raising In Captivity” Johna Wettona) doskonale wiedzą, o czym mówię. Artysta ten posiada bardzo charakterystyczny dla siebie sposób aranżowania muzyki oraz kreowania brzmienia basu i harmonii wokalnych, i to taki, że od razu słychać, bez zaglądania do książeczki, że na danym albumie gra właśnie on.
Nie inaczej jest w przypadku zespołu Circa:. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej płyty. Z tym, że tutaj wszystko podporządkowane jest temu, żeby brzmiało i funkcjonowało jak w grupie Yes. Gitarzysta Bruhns wyczynia cuda, by jego zagrywki przypominały sposób gry Steve’a Howe’a, perkusista Ciago naśladuje jak może styl Alana White’a, a sam Sherwood liniami gitary basowej wręcz książkowo dubluje szkołę Chrisa Squire’a. Na szczęście Tony Kaye trzyma klasę i gra po prostu po swojemu, nie usiłując wyciągnąć ze swoich syntezatorów brzmienia a’la Wakeman czy a’la Downes. No i na szczęście sam Sherwood nie posiada głosu, którym kopiowałby Jona Andersona, choć trzeba przyznać, iż liczne utrzymane w wysokich rejestrach chórki raz po raz budzą ewidentne skojarzenia ze stylem grupy Yes.
Nie piszę tego w formie zarzutu. Takie od początku było założenie i tak właśnie zawsze miała brzmieć Circa:. I brzmi. Tak więc miłośnicy muzyki „wielkiej rodziny Yes” mogą znaleźć na „And So On” dużo miłych dla swoich uszu chwil. Trzeba jednak pamiętać o tym, że grupa Circa: nie ma w swoim podstawowym założeniu na siłę naśladować Yes. Nie. Zespół ten gra muzykę utrzymaną po prostu „w konwencji”, co dla jednych może być sporą zaletą, a dla innych ogromną wadą tego wydawnictwa.
Tu mała dygresja. Pamiętam jak kilka tygodni temu oberwało się od niektórych samej grupie Yes, że na swojej nowej płycie „Fly From Here” usiłuje naśladować… samą siebie. Podejrzewam, że ci sami malkontenci będą też mocno krytykować wszelkie przejawy brzmienia nawiązującego do oryginalnego stylu Yes, dlatego też spodziewam się fali krytyki, jaka z całą pewnością dotknie płytę „And So On”. Osobiście dla mnie to całe, nieważne czy programowe czy przypadkowe, „naśladownictwo” stylistyki grupy Yes nie stanowi większego problemu. Niemniej jednak znajduję kilka innych elementów, za które muszę skrytykować Sherwooda i spółkę. Otóż, uważam, że z tego całego „yesowskiego” klimatu, w jakim utrzymane są ich nowe utwory, przebija toporność i siermiężność. Muzyka grupy Circa: zatraciła gdzieś swoją świeżość i żywotność, stając się dość monotonną i pozbawioną lekkości i czaru. Niewiele jest na nowej płycie fragmentów, które potrafią skutecznie przykuć uwagę słuchacza. Właściwie to z ręką na sercu nie ma tu ani jednego utworu, który mógłbym z czystym sumieniem polecić jako swoistą wizytówkę płyty „And So On”. Jakoś dziwnym trafem stają się one wszystkie, bez wyjątku, wizytówką, ale stylistyki a’la Circa:. A ta, jako się rzekło, stała się niestety toporna. Jakby grubo ciosana, a nie – jak to kiedyś było - wycyzelowana do ostatniej nuty…
Nie chcę jednak pozostawić tym tekstem wrażenia, że nowa płyta grupy Circa: to rzecz, która nadaje się wyłącznie do kosza. Nie. Na pewno sympatycy grupy Yes, ale tylko ci, którzy posiadają szeroki margines tolerancji, mogą znaleźć na „And So On” coś dla siebie. Polecałbym im przede wszystkim otwierającą album, a zarazem najbardziej rozbudowaną formalnie kompozycję „And So On”, akustyczną piosenkę „In My Sky”, a także, kto wie czy nie dwa najbardziej udane nagrania w tym zestawie: „Half Way Home” i „Life’s Offering”.
Gdybym był nauczycielem postawiłbym zespołowi za ten album trójkę. Z uwagą do dzienniczka, że kiedyś bywało lepiej…