Blow Up Hollywood - Collections

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImagePoprzednik albumu „Collections” wydany został rok temu (o płycie „Take Flight” pisaliśmy tutaj). Teraz, zgodnie z założeniami, wychodzi nowy krążek, ponoć zbiór kompozycji, które nie trafiły na tamten album.

W sumie na „Collections” jest dwanaście kompozycji. Zespół Blow Up Hollywood już wcześniej nas przyzwyczaił do tajemniczości i osobliwości w odbiorze swojej twórczości i dźwięków. Teraz postanawia nadal utrzymywać nas w takowym letargu. Udaje mu się to wyśmienicie…

Utwór pierwszy na płycie -„ddk”: cokolwiek to znaczy jest już na tyle interesujący, że chce się go słuchać i słuchać. Bardzo narzuca się tu klimat filmowy. W ogóle słuchając tego albumu cały czas odnosi się wrażenie, że to zestaw bardzo kinematograficzny. Jakby soundtrack do mrocznego filmu. Blow Up Hollywood to zespół z Ameryki i brzmi bardzo po amerykańsku. Duży plus za to. W jego muzyce jest awangarda, jest klimat i przez to są też bardzo fajne nastroje. Kompozycja nr 2: „jck”. Już nieco mniej tajemnicza,można by rzec, że dotyka naszych zmysłów, wyciszamy się więc i słuchamy. A słyszymy w nim świetną gitarkę i pinkfloydowskie klawisze oraz budowaną przez nie ciekawą melodię. Wszystko brzmi bardzo marzycielsko, bo w tematyce muzy Blow Up Hollywood, przestrzeń jest jak na statku na otwartym morzu: nieskończona… Wiatr, szum morza, albatrosy i oto już utwór 3:„Crash”. I od razu niespodzianka!  Co to za pani na wokalu się pojawia? Toż przecież BlowUp Hollywood przyzwyczaił nas ostatnio do tego, że to projekt instrumentalny… W każdym razie pani ładnie śpiewa. To mogę napisać. Nie mogę za to napisać jak ta pani się nazywa. Dlaczego? Bo Blow Up Hollywood uwielbia zagadki. Tak czy inaczej, „Crash” to bardzo spokojna balladka, fajniuchna… Nagranie nr 4 to z kolei muzyczny eksperyment pianisty z radiowymi wibracjami, bardzo interesujący, odlotowy numer… Oto już indeks nr 5, „Slow Down”, i znów mamy panią wokalistkę, ale jak ona się nazywa…? Nie pytajcie. Nie wiem.  A oto numer 6: „When It’s Over”. Tym razem jest pan na wokalu, bardzo zgrabnie to wszystko przez niego zaśpiewane… A potem jest niepokojąco tajemniczy „Caged”, i świetny, oparty najpierw na brzmieniu akustycznej, a potem elektrycznej gitary (solo takie, że palce lizać!) „nck”, i nostalgiczny, przepełniony smutnym brzmieniem fortepianu i wiolonczeli „For Jessica”, i znowu śpiewany przez panią jakby zaspanym, rozkosznym głosem „Kitty Kite”, aż po finałowy „Sweet Memory”, który jest bardzo udanym zwieńczeniem płyty. To kolejna, piąta w tym zestawie, piosenka. Kto wie czy nie najlepsza. Przesycona atmosferą songów Rogera Watersa. Fortepian i wokal, trochę zniekształcony komputerowo. I odzywające się gdzieś w dalekim tle smyczki. Jak z „The Final Cut” Floydów. Jak z „Białego Albumu” Beatlesów… Tego naprawdę się słucha!!!

Reasumując, album „Collections” jest bardzo interesujący i intrygujący, zawiera przemyślane kompozycje o niewątpliwym filmowym uroku, raz powodują one gęsią skórkę i nostalgię, innym razem uśmiech na twarzy. W muzyce zespołu są  emocje,  a to już najwyższy poziom umiejętności komponowania utworów. Czuć w nich klimat i autentyczność… Dlatego właśnie produkcja ta jest finezyjna,  niebagatelna i wręcz obowiązkowa. Polecam każdemu, kto oczekuje czegoś więcej od muzyki, kto szuka wrażliwości i ciekawych opowieści, kto lubi śmiać się i zastanawiać, odpływając w oryginalnych pomysłach i zestawieniu nietuzinkowych brzmień i dźwięków, tworzących całkiem interesujący produkt. Tajemniczy, piękny produkt.  Mocno polecam.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!