Pain Of Salvation - Road Salt Two

Artur Chachlowski

ImageBardzo często, a właściwie to prawie zawsze jest tak, że gdy jednemu coś się podoba, drugi uznaje to za coś nieudanego. Ale chyba nie ma takiego zespołu w naszej szeroko rozumianej prog rockowej branży, który wzbudzałby tak skrajne reakcje, jak Pain Of Salvation. Nawet ich niedawny występ na Ino-Rocku 2011 (przyznam się od razu, że go nie widziałem) u jednych wywołał zachwyty, a przez innych uznany został za nad wyraz nudny.

Jako, że od początku działalności grupy Daniela Gildenlöwa z całego serca kibicowałem Pain Of Salvation, a ich wczesne albumy „One Hour By The Concrete Lake”(1998), „Perfect Element I”(2000), a zwłaszcza „Remedy Lane”(2002) do dziś uważam za bardzo udane i niekonwencjonalne przykłady dobrej, skandynawskiej szkoły prog metalu, do dzisiaj skrzętnie wypatruję każdej nowej płyty tej formacji. Jednakowoż począwszy od wydanej przed siedmiu laty „Be” coś się w tej mojej „miłości” zacięło. Przyznam, że nie rozumiem tej całej pokręconej otoczki towarzyszącej „nowej” muzyce Pain Of Salvation, a i same dźwięki, które można było usłyszeć na ich kolejnych płytach, uznałem za przejaw utraty zdrowego rozsądku lidera zespołu, odpowiedzialnego, było nie było, za cały repertuar PoS, a także za namacalny dowód utraty kontaktu grupy z rzeczywistością. Dałem zresztą temu wyraz w recenzji albumu „Scarsick” (2007), która swego czasu wywołała sporą burzę w tzw. „kręgach zbliżonych”. Bo przecież byli tacy (i są!), którym podoba się to, co Pain Of Salvation proponuje na swoich ostatnich płytach. I bardzo dobrze. Im się podoba, mnie nie.

Dlatego przyznaję, że do nowego dwuczęściowego konceptu „Road Salt” Gildenlöwa i spółki podchodziłem bez większych emocji. Nie oczekiwałem zbyt wiele i w przypadku wydanej przed rokiem pierwszej części płytowego cyklu… niewiele też na niej znalazłem. Powiem wprost: „Road Salt One” nie podobała mi się. Była ona dla mnie kolejnym przejawem staczania się PoS w dół po równi pochyłej.

Co czuję dzisiaj w dniu premiery jej następczyni – płyty „Road Salt Two”? Po kilkunastu przesłuchaniach czuję, że ani mnie ten album nie ziębi, ani nie grzeje. Ale jest pewien postęp. Bo jest na tym nowym krążku kilka utworów, które autentycznie mnie cieszą. Podoba mi się „filmowy” wstęp i zakończenie do „Road Salt Two”. Spinający to wydawnictwo niczym klamra smyczkowy motyw w „Road Salt Theme” i „End Credits” jest po prostu uroczy. Wreszcie jakiś formalny zabieg Gildenlöwa przypadł mi do gustu, bo przyznacie sami, że to znacznie lepszy wstęp do płyty niż półgodzinna niemoc z odpaleniem silników na albumie „Be”. Co więcej? Przyjemne są mroczne, balladowe, często nasycone folk rockiem utwory „To The Shoreline”, „Healing Now”, „1979” i „Through The Distance”. Podoba mi się nieco psychodeliczny “The Physics Of Gridlock” z całą tą swoją dziwną melorecytacją w języku francuskim. Nawet zawierający elementy stoner rocka „The Deeper Cut”, a także dość mocno pokręcone, wybrane na pilotujące płytę na „singlu” nagranie „Conditioned” też ma w sobie to „coś”, co przykuwa uwagę już od pierwszego razu.

Patrzę na te plusiki i widzę, że nawet sporo tego. Czy to powód, by odtrąbić, że muzyka Pain Of Salvation powróciła na jasną stronę mocy? Nie, zdecydowanie za mało na „Road Salt Two” pozytywów, bym poczuł się w pełni zadowolony. Wciąż na tym krążku za mało dobrych nagrań, by nazwać ten krążek wybitnym.  Nie ma tu ani jednego utworu, który miałby znamiona kamienia milowego w dorobku grupy. Nie widać też ani jednego kandydata na przyszły klasyk zespołu. Pain Of Salvation na „Road Salt Two” ani przez moment niż zbliża się do poziom geniuszu. Gra po prostu… poprawnie. I to też nie przez cały czas. Za mało tu atutów, za pomocą których można by przyjemnie oszołomić i podbić serca słuchaczy. Tym bardziej, że podobnie jak na kilku ostatnich płytach tego zespołu, jest w tym zestawie co najmniej kilka utworów, od których puchną uszy. Ale nie byłbym uczciwy, gdybym nie stwierdził, że kompozytorska forma Gildenlöwa i spółki (Frederik Hermansson gra na tej płycie na instrumentach klawiszowych, Johan Hallgren na gitarach, a Léo Margarit na perkusji) rośnie. Tendencja jest dobra. Aż się boję powiedzieć „tak trzymać”, żeby nie zapeszyć… 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!