Pain Of Salvation - Road Salt Two

Piotr Bieroński

ImageStare ludowe przysłowie mówi, że od przybytku głowa nie boli. Rok 2011 zdaje się potwierdzać to stwierdzenie, rozpieszczając nas coraz to nowymi albumami muzycznych gigantów sceny okołoprogresywnej, wykonawców, którzy są już swego rodzaju gwarantami jakości w muzyce, a ich twórczość zawsze budzi entuzjazm rzeszy fanów. Wymienić można choćby Stevena Wilsona, Dream Theater, Opeth, Blackfield czy nasz rodzimy Riverside. Do tej listy można by  zapewne bez mrugnięcia okiem dopisać również Szwedów z Pain Of Salvation, jednak po doświadczeniach słabszego (choć w mojej opinii wciąż dobrego) od poprzedników “Road Salt One”, wielu spekulowało, że Daniel Gildenlow na “dwójce” tylko potwierdzi spadającą formę. Czy teorie sprawdziły się w praktyce?

W moje ręce trafiła tak zwana wersja "Limited" albumu, opakowana w kontrastowy w stosunku do pierwszej części, ciemny digipack. Całość wydania jest bardzo surowa, wręcz ascetyczna. W książeczce ciekawe zdjęcia do utworów, autorstwa Larsa Ardarve i bardzo nieczytelne teksty piosenek. Szkoda, bo muzyka POS według mnie zawsze wymagała wgłębienia się w tekst. Całość wydania prezentuje się przyjemnie i na pewno świetnie zaprezentuje się obok bliźniaczej 'jedynki' na półkach kolekcjonerów. Na płycie w stosunku do wersji standardowej znajdziemy dwa dodatkowe utwory.

Album spięty jest swoistą klamrą zagraną na klasycznych instrumentach, którą tworzą utwory "Road Salt Theme" oraz "End Credits". Obecność między innymi smyczków, stanowi pewną niespodziankę i stawia znak zapytania, czy album powędruje w inne muzyczne rejony niż poprzednik. Szybko okazuje się, że odpowiedź brzmi jednocześnie “tak” i “nie”. Bo z jednej strony, moment później zostajemy poczęstowani surowym brzmieniem a'la lata 70-te na sterydach. Urywane gitarowe riffy w "Softly She Cries" czy typowo bluesowe zagrywki w "Conditioned" bardzo przypominają styl grania z pierwszej części i mamy tu znów nieco brudnego, hardrockowego wydzieru. Z drugiej strony jednak, album zdominowały niezwykle melodyjne, wpadające w ucho wokale, bardzo charakterystyczne dla tak zwanego "starego, dobrego POS". Świetnie to widać w następującym później "Healing Now". To pięknie zaśpiewana ballada, oparta na zapętlonym rytmie, z udziałem mandolin i lutni. W podobnym tonie zespół gra "To The Shoreline", które również prezentuje klasyczną formę rockowej piosenki. Potem grupa serwuje nam pierwszy dodatek w wersji limitowanej. Kawałek "Break Darling Break" to nawiązujący do EPki "Linoleum" (a konkretnie do "If You Wait") pastisz w klimacie "Sleeping Under The Stars". Psychodeliczne "Eleven" przywodzi natomiast na myśl końcowe utwory z płyty “Scarsick”. Z początku mocne, oparte na ostrych riffach, przeradza się w karkołomną, instrumentalną wycieczkę. Swoimi perkusyjnymi przejściami zachwyca Leo Margarit. Lekki oddech zapewnia nam "1979" będąca nostalgicznym wspomnieniem o minionych latach . "Of Salt" to z kolei klimatyczny utwór, napisany z użyciem schematu znanego nam już świetnie z "Of Dust". Żałuję, że pojawił się tylko na edycji limitowanej, ponieważ świetnie spaja obie części konceptu. Po chwili znów ruszamy z maksymalna prędkością, za sprawą fenomenalnego "The Deeper Cut". To chyba utwór najbardziej przypominający stare dokonania grupy. Zespół idąc za ciosem, serwując nam mocno rockowe "Mortar Grind" również znane z EPki "Linoleum". Płyta znów zwalnia za sprawą położonego na zapętlonym perkusyjnym rytmie, pięknego "Through The Distance". I tak docieramy do finału: jest to tradycyjnie najdłuższy kawałek na płycie, zatytułowany "Physics Of Gridlock", a jednocześnie jeden z najlepszych. Zapewnia sporą ilość wokalnych i gitarowych kanonad, obok których nie sposób przejść obojętnie. Przepiękny, chwytliwy refren, potężna ściana gitar dozują odpowiednią dawkę emocji na finał. Historia się kończy, "sól drogi" otuliła nasze znoszone buty, słyszymy melancholijną piosenkę śpiewaną... po francusku. Wkraczają napisy końcowe, w tle gra nam instrumentalne, smyczkowe "End Credits".

Nie mam wątpliwości, że Szwedzi odrobili zadanie domowe z zakresu słuchania opinii fanów. Dzięki temu krytycznej wobec ostatniej twórczości Painów części słuchaczy głowa raczej nie rozboli, aczkolwiek nie wszyscy będą w stu procentach do niej przekonani. Dla mnie osobiście “Road Salt Two (Ebony)” to powrót POS, na jaki czekałem. Jest poszukiwaniem złotego środka między “Be”, a “Road Salt One”, melodyjnie nawiązując również do złotej ery zespołu. Płyta od początku do końca rzetelna i solidna, porywa w swoje sidła, nawet na moment nie pozostawiając słuchacza obojętnym. Bo w zasadzie nie ma na tym krążku słabych momentów. Na pochwałę zasługuje zastosowanie smyczków, powrót do znakomitych melodii oraz fakt, że Gildenlow znów więcej śpiewa niż krzyczy, po raz kolejny potwierdzając, kto posiada jeden z najlepszych głosów współczesnego rocka. Szkoda tylko, że niektóre kawałki tak szybko się kończą. Niecałe 59 minut muzyki mija zdecydowanie zbyt szybko, co można odczytać zarówno jako zaletę jak i wadę. Całość momentami wgniata w fotel potężnym brzmieniem, czasami chwyta za serce wokalami, tylko po to by następnie pożreć nas i wypluć w otchłań psychodelicznej pustki. Opis na okładce głosi: [...] jeśli odważycie się poddać jej rytmowi, zabierze Was w miejsca, które musicie zobaczyć. I faktycznie, nie są to słowa rzucane na wiatr.
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!