Greylevel - Hypostatic Union

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageZ muzyką tej mało znanej, kanadyjskiej grupy zetknąłem się stosunkowo niedawno. Wiele do nadrobienia nie miałem. Zaledwie jedyny krążek „Opus One” z 2007 roku, którego recenzję można znaleźć na MLWZ. Nazwa zespołu była wystarczającym powodem, by zapoznać się głębiej z ich muzyką. Okazało się, że trafiłem w dziesiątkę. Właśnie takiego brzmienia mi trzeba, przy tak ułożonej muzyce mogę spokojnie oddychać, przeżywać i słuchać, słuchać bez końca. I tak mi się wydaje, że mam szczęście w odkrywaniu przynajmniej dla własnych potrzeb zespołów, których wcześniej nie słyszałem, a moja wrodzona wrażliwość na dźwięki pozwala mi niemal bezbłędnie trafić w brzmienia, muzykę, muzyczną aurę, właśnie taką, jakiej bezgranicznie pożądam. Tak też było i tym razem. Z formacją Greylevel trafiłem w samo sedno mych oczekiwań.

"Hypostatic Union" to zaledwie druga płyta młodych Kanadyjczyków, ale od debiutu zespół uczynił niemal kosmiczny krok naprzód. A na dodatek brzmienie i klimat, jaki zespół stworzył na tym krążku w stu procentach oddają stan, w jakim znajduje się moja muzyczna wyobraźnia i dusza. Widzę, a raczej słyszę tu wielkie podobieństwo do opisywanej już przeze mnie kilka tygodni wcześniej płyty norweskiej grupy White Willow “Terminal Twilight”. Ten sam klimat, taka sama panorama muzycznego krajobrazu, zbliżona paleta barw i przestrzeni. Dwie tak mocne emocjonalnie płyty. Dla mnie to balsamiczne dźwięki kojące stargane życiem nerwy. Okazuje się, że szarość ma niezliczoną ilość fascynujących odcieni i poziomów.

Muzykę na opisywanej tu płycie można scharakteryzować jako monolityczną mgłę, poprzez którą majaczy w oddali cała reszta widzianych i słyszanych kształtów, dźwięków i form. Natężenie tego chmurnego kłębowiska czasami bywa nieco rozrzedzone, dzięki czemu widzimy i słyszymy bardziej selektywnie, kiedy zaś ulega zagęszczeniu, zbiciu, tworzy nieprzeniknioną, mglistą ścianę o bardzo jasnym, wręcz oślepiającym widmie. Tę gęstwinę o niespotykanej intensywności uzyskano poprzez lawinowy strumień na wskroś nowoczesnego, gitarowego brzmienia z wyraźną domieszką staromodnie brzmiących instrumentów klawiszowych, mających za zadanie stworzenie nieprzenikalnego tła. Tu i ówdzie po niemal wszystkich kompozycjach, rozsypane są nielicznie odzywające się pojedyncze głosy instrumentów – czasem solo na minimoogu czy gitarowe, ciche łkanie. Gdy ta struktura staje się zawiesista i oślepiająca, zaczyna pulsować jednostajnym, mocnym, psychodelicznym, bardzo wyraźnym rytmem. Całość jest wtedy rozedrgana, tętniąca, wprawiająca słuchacza w trans, wirowanie. Jest to swoisty masaż aparatu słuchowego. Album spowija wszechobecna melancholia, którą bardzo lubię.

Płytę rozpoczynają dwie połączone ze sobą kompozycje „Memory Remains” i „Achromatize”. Ogromne, rozciągnięte, sunące po muzycznym nieboskłonie, gęste i jasne chmury. Wirujące, pulsujące, lśniące, po prostu piękne. Utwór „Terminal” to bardziej obłok niż chmura. Jedno z mniej gęstych kłębowisk dźwięku na tym albumie. „Pale Blue Dot”, „Already, Not Yet”, „Buried In Time” i tytułowa kompozycja „Hypostatic Union” to nierozerwalna, nierozłączna muzyczna całość utrzymana w szeroko opisywanej wcześniej stylistyce. Tę osobliwą podróż w świetle i mgle kończy majestatyczny utwór „Parallel Signals”. Wszystko jest niezwykle homogeniczne, zwarte i scementowane. Wybornie szybuje się w towarzystwie tej muzyki i przy jej cichym wsparciu.

Pragnę przedstawić twórców tego wyjątkowego wydarzenia muzycznego, jakim bez wątpienia jest album „Hypostatic Union”. Greylevel tworzą: Derek Barber – śpiew, klawisze i gitara rytmiczna, Richard Shukin – pierwszoplanowe gitary, Davis Friesen – gitara basowa, Tyler Friesen – perkusja, a także Esther Barber – wiodący żeński głos. Album wydała oficyna ProgRock Records.

Przyznam, że ogromną przyjemność sprawia mi słuchanie takiej muzyki, brzmiącej bardzo nowocześnie i osadzonej głęboko w tradycjach psychodelicznego rocka. Nie kryję, iż czuję lekkie zmęczenie współczesnym, klasycznym rockiem progresywnym. Stał się on ostatnio bardzo „przekombinowany”, pozbawiony melodii. Czasem odnoszę wrażenie, że pewne środowiska zbliżone m.in. do The Flower Kings czy The Tangent uprawiają sztukę dla sztuki. Ich może i ciekawe pomysły toną w potoku granych niepotrzebnie fraz. Ich płyty są przegadane, najzwyczajniej przegrane. Na szczęście wykształcił się też model powstały z połączenia klasycznych rockowych, lekko psychodelicznych wzorców z mniejszą skłonnością do chaosu i kombinacji. Bardziej poukładany i czytelny. Stawiający na klimat. Pozwalający słuchaczowi przeżyć graną muzykę, a nie przygniatać go lawiną chaotycznych i nerwowych, często zagmatwanych i połamanych, niepasujących do siebie utworów. Mam w zanadrzu jeszcze kilka takich płyt, o których wkrótce napiszę. Polecam wam tę płytę, bo po prostu warto sięgnąć, posłuchać, wtopić się w tę muzykę i przeżyć ją w sobie tylko wiadomy sposób.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!