Na miano o ile nie najciekawszego, to najambitniejszego prog rockowego przedsięwzięcia kończącego się lata zasługuje album pt. „Canossa – Rock Opera”. Ciekawostką jest, że album wydany został nie przez jakąś znaną, przynajmniej w niektórych kręgach, wytwórnię płytową, a przez Departament Turystyki włoskiej prowincji Reggio Emilia. Już to czyni ten album wyjątkowym. Jednak nie tylko z tego powodu krążek ten zasługuje na miano wielkiego muzycznego wydarzenia, na wieść o którym powinny szeroko otwierać się uszy sympatyków muzyki art rockowej. Bo przecież niniejszy album wcale nie jest zbiorem jakichś ludowych pieśni tamtego regionu. To prawdziwy „historyczno – turystyczny” progresywny koncept album. Ale po kolei...
Najpierw mały rys pozamuzyczny. Region Emilia położony jest w północnych Włoszech u podnóża Apeninów, pomiędzy Toskanią, a doliną rzeki Po. Kibice piłkarscy powinny kojarzyć większe miasta tego regionu, będące siedzibami słynnych klubów, jak Parma, Bologna, Piacenza, czy Modena. Skoro geograficznie i sportowo mamy już tą prowincję z grubsza umiejscowioną, to przejdźmy teraz do historii. Całe to rockowe przedsięwzięcie odbywa się w oparciu o wydarzenia sprzed wielu stuleci. Mniej więcej tysiąc lat temu, gdy na dobre rozgorzał konflikt między cesarstwem, a papiestwem, księżniczka Matylda, zwana później Matyldą z Canossy, zbudowała potężne państwo rozciągające się od Lombardii po Toskanię. Wzniosła mnóstwo twierdz, zamków i fortec, które strzegły rządzonego przez nią kraju. Do dziś ruiny imponujących zamczysk i fortyfikacji są ozdobą tej krainy. Do najpotężniejszych twierdz należała Canossa, która stała się miejscem przełomowych wydarzeń średniowiecza. W 1077 roku cesarz Henryk IV tam spędził trzy dni chodząc na bosaka wokół murów zamku w ramach pokuty, którą wyznaczył mu papież Grzegorz VII. Do dzisiaj w wielu językach zachowało się powiedzenie: „idź do Canossy”, które oznacza ni mniej, ni więcej, jak prośbę o przebaczenie.
Teraz, blisko tysiąc lat później, temu pamiętnemu wydarzeniu poświęcili swe wysiłki włoscy artyści związani z szeroko rozumianym rockiem progresywnym. Zresztą historia potwierdza fakt, iż art rockowa społeczność muzyczna ukochała sobie tego typu tematy i niejednokrotnie uczyniła je kanwą epickich opowieści. Skoro Anglicy mają swojego Króla Artura, którego legendę zilustrował kiedyś sam Rick Wakeman, to czołowe włoskie zespoły postanowiły zrealizować projekt, nad którym – uwaga, uwaga! – mecenat objęły władze lokalne Reggio Emilia. W świecie muzyki rockowej to wydarzenie zgoła bez precedensu. Przygotowanie projektu zajęło ponad dwa lata, a koordynował je Gigi Cavalli Cocchi. To znany producent płytowy, kompozytor i aranżer, ostatnio udzielający się w znanej sympatykom art rocka formacji Mangala Vallis. O wydanej przed kilkoma miesiącami bardzo udanej płycie tego zespołu „Lycanthrope”, jak i pochodzącym z 2002r. albumie „The Book Of Dreams” było głośno w ostatnim czasie w świecie progresywnego rocka. Gigi Cavalli Cocchi zaprosił do współpracy nad rock operą siedem zespołów, z których każdy zaprezentował się w jednym epiku, mówiącym o średniowiecznej Canossie. Album skonstruowany został w taki sposób, że bohaterem i narratorem całej historii jest górujący nad miastem zamek. To on przemawia do słuchacza ludzkim głosem, wyjaśnia znaczenie pewnych zdarzeń i komentuje całą opowieść. Te komentarze oznaczone są na płycie nieparzystymi indeksami, a poszczególne utwory muzyczne – parzystymi. Tak więc cały album składa się jakby z 14 rozdziałów, z czego 7 to piękne prog rockowe kompozycje w wykonaniu zespołów Mangala Vallis, Trama Sonora, Sequencer, Arcanoise, Type, Oltremare i Master Experience. Projektem graficznym zajął się Augusto Daolio - artysta związany z zespołem Nomadi, również pochodzącym z tamtego regionu.
Co możemy powiedzieć o muzycznej zawartości tego albumu? No chyba tylko tyle, że to rzecz utrzymana na bardzo wysokim poziomie artystycznym. Poszczególne utwory pięknie wpisują się w konwencję „historycznej rock opery” i mają w sobie sporą dawkę dramatyzmu, doskonale oddającego klimat średniowiecznych wydarzeń. W wielu kompozycjach słychać naturalne pozamuzyczne odgłosy walk, bitew, galopu koni, czy szczęku zbroi. Jak zawsze w przypadku sporej liczby różnych wykonawców trudno mówić o stylistycznej jednorodności. Bardzo mądrym zabiegiem, doskonale łagodzącym tę niedogodność są sekwencje narracji oddzielające kolejne nagrania od siebie. Poza tym wydaje mi się, że ta różnorodność brzmieniowa jest jedną z największych zalet albumu. Nie chcę wyróżniać żadnego z 7 wykonawców prezentujących się na płycie „Canossa”. Na ciepłe słowa zasługują wszyscy. Muzyka z tej płyty może przynieść prawdziwą radość licznym sympatykom włoskiej muzyki art rockowej. Wiem, że wśród czytających te słowa, takich nie brakuje.
Oprócz samej muzyki na płycie odszukać można przyjemną w obsłudze sekcję multimedialną. Przeprowadza ona słuchacza poprzez zawiłości historyczne, wyświetla informacje o artystach zaangażowanych w ten projekt, odnaleźć też w niej można teksty poszczególnych utworów. Zaznaczmy, ze wszystkie z nich to teksty włoskojęzyczne. Oj, chciałoby się by podobny projekt mógł powstać w moim ukochanym rodzimym Krakowie... Przecież nie brakuje pięknych legend o tym mieście, nie brakuje też zdarzeń i anegdot, które mogłyby stać się inspiracją dla pierwszego polskiego „historycznego” koncept albumu. Co więcej, w Krakowie działa przecież wystarczająca ilość uzdolnionych grup, które mogłyby zapełnić nie jedno, a dwu-, a może nawet i trzypłytowy album. Podaję gotowy pomysł na talerzu. Tylko, kto go skoordynuje? I co na to wszystko władze miasta?...