Byłam w tym dniu na koncercie Grzegorza Turnaua w warszawskim Och Teatrze. Siedziałam na widowni, słuchałam dobiegających do mnie z estrady dźwięków. Po kilku miesiącach otrzymałam pamiątkę z koncertu. Tym bardziej to miłe, że wspomnienia z majowego "przedstawienia słowno-muzycznego" mam więcej niż przyjemne. Nakładem Mystic Production do rąk wszystkich wielbicieli "brodacza z Krakowa" trafił ostatnio zapis tego wydarzenia. Jak to w dzisiejszych czasach bywa, mamy do czynienia z różniącymi się od siebie zapisami koncertu w różnych formatach. Jest i wydanie na CD, a także wersja DVD. Dla wielbicieli winyli też się coś ciekawego znajdzie. Maniacy Blu-Raya też z pewnością będą uradowani. Słowem: WYPAS. W dodatku wypas pełną gębą! I pierwsza, jak to określił sam artysta, nieskromna próba rejestracji działalności estradowej. Chciałoby się powiedzieć: Wreszcie. Po tylu latach. Oddajmy zatem głos samemu artyście: „Podróżując z zespołem w trasie promującej ostatni album "Fabryka klamek" wpadłem na pomysł, żeby jeden z takich koncertów zarejestrować i wydać - praktycznie bez edycji, skracając tylko moje, zazwyczaj przydługie zapowiedzi. Już po kilku dniach na naszej mapie znalazł się Och-Teatr, a publiczność - także dzięki internetowym wynalazkom - w ekspresowym tempie została skompletowana. I kiedy zobaczyłem, jak na scenę Och wjeżdża mój ulubiony, żółty fortepian, wiedziałem już, że drogi ucieczki zostały odcięte”.
Kim jest Grzegorz Turnau nie trzeba przypominać. Kontynuator tradycji piosenki literackiej, piosenki poetyckiej, którą tak pięknie rozpowszechniła Piwnica Pod Baranami czy Marek Grechuta. Współpracujący ze świetnymi autorami tekstów (Michał Zabłocki, Wiesław Dymny czy też Leszek A. Moczulski). Posiadający swój odrębny styl muzyczny: wysmakowany, nienaganny, perfekcyjny i po prostu znakomity. Co więcej, otaczający się znakomitym składem muzyków Turnau do swojego poetycko-muzycznego świata w sposób nienachalny (za to w sposób bardzo wysublimowany), zainkorporował jazzowe, czy wręcz progresywne elementy. Zdziwieni? Ja nie. Pomimo sukcesu komercyjnego, który niewątpliwie odniósł (poezja trafiła pod strzechy), nie ma go w mediach i tabloidach. Tworzy sztukę dla wszystkich, którzy tylko chcą jej doświadczyć. Nie jest celebrytą, znanym z tego, że jest znany. Podąża swoimi muzycznymi ścieżkami od lat. Nie tworzy show przy pomocy zgranych, tandetnych sztuczek. Za to czaruje słowem, tekstem, interpretacją i dźwiękami. Po prostu. Zapisem tych czarownych chwil jest niewątpliwie recenzowane DVD.
Spowita w brązach i ugrach scena (a i muzycy podporządkowali się kolorystyce całości), delikatne światła (i w pomysłowy sposób wykorzystane żarówki). Niczego więcej nie trzeba, by zaczarować siedzącą po dwóch stronach estrady publiczność. Podczas blisko dwugodzinnego spektaklu (TAK, SPEKTAKLU) zabrzmiały nie tylko utwory z najnowszego albumu Grzegorza (świetna „Fabryka Klamek”), ale też starsze utwory. Towarzyszący Turnauowi znakomici muzycy wznieśli się wraz ze spiritus movens na absolutne wyżyny muzycznego kunsztu. Znakomita gra sekcji rytmicznej (no dobrze, najlepszej jazzowej sekcji rytmicznej w Polsce) Robert Kubiszyn/Cezary Konrad stała się rytmiczną osią całego koncertu. Jak zwykle na gitarze czarował Jacek Królik. Świetne i eleganckie były klarnetowe solóweczki Leszka Szczerby i Mariusza Pędziałka. Towarzyszący Turnauowi Michał Jurkiewicz, multiinstrumentalista, również mógł się podobać (ta lekkość zmiany instrumentów z altówki na klawisze, z klawiszy na theremin). Pięknie po prostu. A i gościnne występy Marka Napiórkowskiego, Doroty Miśkiewicz (porywająca „Fabryka Klamek”) czy też Barbary Gąsienicy-Giewont (pastiszowa „Motyliada”) wprowadziły mnie w stan niemalże „uroczego otępienia”. Turnau nie byłby sobą, gdyby nie wplótł w setlistę kilku utworów Jerzego Wasowskiego („Idę cienistą stroną ulicy”, „Zima” w wersji rockabilly). Kończąca część podstawową koncertu porywająca wersja „Motorka” z repertuaru Marka Grechuty spodobać się może każdemu miłośnikowi progmetalowych dźwięków. I to wszystko podane w sposób nienachalny, bardzo stylowy, z klasą.
Wiele dobrego można powiedzieć o realizacyjnej stronie przedsięwzięcia. Świetny montaż, ciekawe ujęcia (bardzo płynna praca kamerzystów), zastosowane brunatno-ugrowe filtry. Miks dźwięku w formacie wielokanałowym też brzmi świetnie. O „sztuczności” brzmienia w tym wypadku nie ma mowy. Brzmi to wszystko bardzo dobrze, selektywnie i po prostu dobrze. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to wrzucenie bisów („Między ciszą, a ciszą” oraz „Bracka”) do dodatków, a nie do podstawowego materiału. Trochę zaburzyło mi to dramaturgię koncertu, ale można się do tego przyzwyczaić. Dodatki skromne (oprócz wymienionych powyżej utworów zagranych na bis) teledysk do „Zanzibaru”, przebitki z planu tegoż teledysku oraz galeria zdjęć.
Podsumowując, „Och Turnau! Och Teatr 18.V.2011” to „koncertówka” ze wszech miar udana. Pod każdym względem. Muzycznie – ekstraklasa. Repertuarowo – przekrojowo. Literacko – znakomicie.
Klamka zapadła. Musicie to mieć. Świetny prezent, nie tylko dla fanów Grzegorza Turnaua!