Rush - Time Machine-Live In Cleveland 2011

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageDługo „Bogowie Północnego Wiatru”, bo tak ich nazywają w rodzimej Kanadzie, każą czekać na swoją nową, studyjną płytę. Wieść gminna niesie, że ma to być dzieło ich życia. I gotów jestem w to uwierzyć. Rush to jeden z nielicznych zespołów działających nieprzerwanie od czterdziestu lat, który nigdy (!!!) nie zawiódł oczekiwań swoich fanów. Nigdy nie oddał w ich ręce albumu, który byłby choć trochę słabszy od wypracowanego przez lata poziomu. Piszę te słowa z pełną odpowiedzialnością jako fan, wielbiciel, pasjonat, a nade wszystko wyznawca talentu tego czarującego tria z Kanady. Każdy krążek Rush to skrojona na miarę, jak u wybitnego mistrza krawiectwa, solidna dawka muzyki. Geddy Lee, Alex Lifeson oraz Neil Peart nigdy nie popełnili grzechu zbyt długiego czasu, jaki poświęcają swoim słuchaczom na każdym z albumów. Na poszczególnych dziełach tej jedynej w swoim rodzaju trzyosobowej orkiestry nie ma choćby najmniejszego produkcyjnego błędu. Jest natomiast mnóstwo niespodzianek, zaskakujących pomysłów brzmieniowych, niespotykanych melodii, nieziemskich rytmów. Jednym słowem muzyka Rush to nieustannie pisząca się fenomenalna, pełna przygód i różnorakiej fantazji, baśń, mająca już wiele rozdziałów, ale wciąż tworząca się i oby jak najdłużej.

To czekanie na nowy, zapowiadany na 2012 rok album skraca nam wydany pod koniec ubiegłego roku krążek, będący zapisem show, jakie miało miejsce w Cleveland wiosną 2011 roku, podczas trasy koncertowej „Time Machine”. Wydawnictwo to zatytułowane tak jak i cała trasa jest dostępne we wszystkich możliwych formatach: 2CD, DVD, a także Blue-Ray. Można również nabyć ten materiał na stronie zespołu w formie mp3 za zupełnie rozsądne pieniądze. Myślę, że to dobre rozwiązanie dla posiadaczy przenośnych odtwarzaczy, pragnących mieć w każdym miejscu i o każdej porze przy sobie swój ukochany zespół, jako ratunek od ulicznego, biurowego, szkolnego bełkotu i szumu. Ja czekam jeszcze na analog, to będzie gratka dla oddanego fana.

Cokolwiek nie napisałbym o tym koncercie, będzie to za mało. Nie potrafię oddać słowami, zwłaszcza w formie pisemnej tego, co tam możemy zobaczyć i usłyszeć. Panowie są w takiej formie, że można pozazdrościć. Czuje się, że muzyka wykonywana na żywo sprawia im wiele radości. Widziałem już te emocje na niejednym koncertowym zapisie wyczynów scenicznych Rush. „Time Machine” jest tylko potwierdzeniem mojej tezy, że Rush to najwybitniejszy zespół przynajmniej w rockowym świecie. Jeżeli komuś się wydaje, że widział i słyszał u Rush już wszystko, że to kolejne „Greatest Hits” na żywo, to jest w wielkim błędzie. Zjawiskiem naturalnym jest, iż tzw. przebojów tu nie brakuje. Już na samym początku koncertu wita nas „Spirit Of The Radio” – chyba największy przebój Rush. Pojawił się on dwa razy na kanadyjskich listach przebojów, pierwszy raz w 1980 r. a drugi w 1991 r. i zdeklasował wtedy nawet samego Bryana Adamsa z jego „Everything I Do, I Do It For You”. Przy okazji każdej wielkiej trasy koncertowej muzycy Rush starają się tak dobierać utwory ze swojego obfitego repertuaru, by nie zabrakło tych bardzo znanych utworów, jednak odświeżają też takie, których już dawno publiczność nie oklaskiwała. Tak było na „R30”, „Snakes And Arrows Tour”, o wcześniejszych nie wspomnę. Nie inaczej jest i teraz. Możemy usłyszeć dawno nie wykonywane utwory takie, jak: „Presto”, „Marathon”, „Stick It Out”, „Closer To The Heart” czy zaskakująco brzmiące „La Villa Strangiato” i „Working Man”, ale także doskonale znane „Subdivision” czy „Time Stand Still”. Z namaszczeniem zespół wykonuje swoje dwa utwory zapowiadające nadejście nowego albumu: „BU2B” i „Caravan”, wydane na singlu już w 2010 r. Oddzielną zupełnie historię stanowią popisy umiejętności gry na perkusji Neila Pearta. Popisy to zbyt banalne określenie. To wykłady na temat zastosowania perkusji w muzyce, jej szerokiej roli, ogromnego wachlarza możliwości, bogatej gamy dźwięków i nieograniczonych form zastosowania. To precyzyjnie przygotowane kilkanaście minut dialogu perkusisty z publicznością, zawsze mającego stałe punkty odniesienia, ale za każdym razem jest to jednak inna, nowa lekcja. Tak też jest i tutaj. Te osobliwe zajęcia z perkusji zawsze mają swoje motto. Na „Time Machine” profesor Neil Peart zatytułował swój wykład „Moto Perpetuo”. To bardzo pouczająca lekcja pokory dla młodocianych i butnych bębniarzy :)

Najnowsze koncertowe dzieło Rush wpisuje się w pewien bardzo pozytywny schemat, jaki fundują nam muzycy. Dlaczego tak piszę? Ponieważ nie ma tu do czego się przyczepić. Po raz kolejny miłośnicy talentu Rush dostają produkt skończony, absolutny, perfekcyjny pod każdym względem: dobór utworów, klimat, nastrój, zniewalająca jakość dźwięku i obrazu, forma muzyków, oprawa sceniczna przebogata w humorystyczne filmiki będące komentarzami do mających po nich nastąpić utworów. Oprawa DVD przed i po koncercie obfituje w ciekawe, naprawdę zabawne sceny z udziałem samych muzyków. Okazuje się, że panowie z Rush są także dobrymi aktorami. Są  obdarowani niebywałymi wręcz umiejętnościami, nie tylko jako muzycy. Oni chyba są nie z tego świata. Za każdym razem tematyka filmów, gagów jest inna. Tak też dzieje się na „Time Machine”. A jednak ogląda i słucha się tego z zapartym tchem po kilka razy dziennie i nie ma mowy, by wystąpiło uczucie przesytu. W trakcie każdej wielkiej trasy koncertowej Rush funduje swoim fanom prawie trzygodzinny spektakl, unoszący widza w inny, lepszy świat. Jednak „Time Machine” niesie ze sobą jeszcze coś innego, a mianowicie zjawisko, które wpisuje się w ogólnoświatowy trend prezentowania kultowych płyt w całości podczas koncertu. Niemniej jednak w przypadku Rush to nie pogoń za modą, ale trzydziesta rocznica wydania „Moving Pictures” była dla muzyków natchnieniem do zagrania tej płyty w całości, od deski do deski, na żywo. Ta część koncertu została opatrzona odpowiednim komentarzem, którego pozbawieni są posiadacze CD, ale jest on na nośnikach z obrazkami. „Moving Pictures” na żywo to prawdziwa muzyczna uczta, miód i mleko z głośników płynące. Recenzowanie tej płyty ponownie mija się z celem, gdyż napisano już o niej wszystko. I mimo tego, iż znam każdy drobny szczegół tej muzyki, mam dreszcze na całym ciele, kiedy tego słucham raz jeszcze.

Jesienią Geddy Lee udzielił obszernego wywiadu dla pisma „The Rolling Stone”. Opowiadał o tym, że widzi wzmożone zainteresowanie zespołem Rush nie tylko w środowisku rockowym, lecz również w tym szerszym, hołdującym nieco lżejszym odmianom muzyki. Mówił też o ostatnio wydanych zestawach z piętnastoma na nowo odświeżonymi, wyczyszczonymi i pięknie zapakowanymi kolekcjonerskimi albumami z okresu współpracy z Mercury Records oraz o wielu interesujących historiach związanych chociażby z niedawno rozpowszechnianym DVD opowiadającym o historii zespołu. Czytałem ten wywiad i nieustannie myślałem o tym, skąd tyle mądrości, pokory i siły w tym człowieku. W żadnym wypadku nie można powiedzieć, że uległ zgubnemu blaskowi sławy, że dał się zwieść tej całej machinie przemysłu fonograficznego. Rush to jedna z nielicznych formacji, która strzeże swojej prywatności „jak oka w głowie”. Żaden z muzyków nie padł ofiarą brukowców, nie był bohaterem okładek kolorowych pism. Z dumą jednak można napisać, że Rush jest inspiracją dla wielu zespołów, jak choćby Dream Theater czy Magellan i wielu innych, którzy przyznają się do czerpania garściami z ich świetnego dorobku.

Jeżeli nie możecie doczekać się nowej studyjnej płyty, to radzę zasiąść wygodnie w fotelu i oddać się działaniu „Machiny czasu”, a gwarantuję, że przeżyjecie coś niepowtarzalnego. Posiadam wszystkie wydawnictwa Rush i ciągle czuję niedosyt, ciągle wracam do dawnych płyt i koncertów, nie ma w miesiącu dnia, kiedy nie oddałbym się magii twórczości Rush. A na koniec mam takie noworoczne życzenie: zobaczyć Rush w Polsce. Co tam jakieś Mistrzostwa Europy, też mi wydarzenie. Rush na żywo, to byłoby coś... Prawda???

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok