Zima, gdzieś w kraju nad Wisłą...
A: Widzę, że w celu wymiany poglądów spotykamy się w kawiarni na literę S. Sieciówce serwującej namiastkę kawy w cenach mało przystępnych. Czemu akurat tutaj?
B: Jak to, nie wiesz? Metoda! Metoda! Stanisławski. Skoro dwóch starych nudziarzy spotkało się w sieciowej kawiarence from USA w celu pogadania o muzyce i wspólnej współpracy, to dlaczego my nie możemy pogadać o rezultacie ich muzycznego romansu właśnie w takich okolicznościach przyrody?
A: Hola, hola. Owszem panowie do grona młodzieniaszków nie należą, ale żeby ich tak od razu nazywać nudziarzami? No wiesz, w przerwie działalności ich macierzystych grup coś trzeba robić, słychać, że i zarówno Ryśka jak i H. po prostu nosi. To musiało się stać. W dodatku zgodnie ze zgraną kliszą: dwóch facetów, odpowiednie miejsce i czas, podobna muzyczna wrażliwość. Zatem, czemu nie? Zwłaszcza, że prace nad albumami Porcupine Tree i Marillion zostały odłożone ad caledas Graecas.
B: Nic tylko się z żalu pochlastać. A tak poważnie, czekanie na płyty Porcupine Tree i Marillon może niejednego fana doprowadzić do szewskiej pasji. I tego oczekiwania nie umila bynajmniej przystawka w postaci "Not The Weapon But The Hand". Czemu nie? No widzisz. Mnie się ten album po prostu nie podoba. Nie dlatego, że jest zły. Nie o to chodzi. Po prostu nie kręci mnie takie granie. Nudne i przewidywalne jak muzyka do windy lub innego wyrafinowanego marketu.
A: Toś przywalił, mój drogi malkontencie. A czegoś się spodziewał? Barbieri z Hogarthem nie grają jakiejś super wypasionej muzy. Klawiszowe plamy, melorecytacje H. To granie bardziej obrazowe, niż techniczne. Tak, jak lubię. Nie oczekiwałam jakiejkolwiek zmiany stylu. Rysiek nie będzie przecież zaiwaniać na klawiszach jak Rudess. Od tego masz Dream Theater, Słońce. Mnie ten muzyczny dialog obydwu panów bardzo się podoba. Jest subtelnie, onirycznie, wręcz refleksyjnie.
B: Muzyka do poduchy, a emocji tyle, co kot napłakał. Plumkanie, plumkanie, plumkanie. Szmery, bajery i wzdychający H. Jak zwykle.
A: Jak zwykle, ale za to właśnie duet lubię. Za kreowany bardzo prostymi środkami klimat i przestrzenną, wręcz malarską atmosferę. Nie nazwałabym "Not The Weapon But The Hand" wielkim, małym albumem. Jednakże jest to propozycja bardzo udana. Naprawdę. Nagrana bez marketingowej "napinki", za to będąca zapisem muzycznego spotkania dwóch bardzo ciekawych osobowości.
B: Wybacz mi, ale ta propozycja do mnie nie trafia. Po prostu. Ty jesteś zachwycona, ja nie bardzo. Nie kręcą mnie te "przestrzenne klawiszowe plamy", te "quasi refleksyjne” teksty H i (ku memu ubolewaniu) jego zbolały śpiew. O ile w Marillion czy Porcupine Tree panowie stanowią integralną część zespołu, wpisani są w całość perfekcyjnej maszyny, o tyle na "Not The Weapon..." czegoś mi zabrakło. Wiesz, czego? Udanych kompozycji. Wszystko jest oczywiście "ładne", "nośne", "melancholijne", ale nudne jak żarty Kuby Wojewódzkiego.
A: Chyba żartujesz? Wiesz, to ciastko, które właśnie jem jest kwintesencją sztuczności, erzacu, nudy, efektu przesłodzenia, o którym przed chwilą wspomniałeś. Nie podoba ci się "Your Beautiful Face" czy bardziej dynamiczny, piosenkowy "Crack"? A najlepszy na albumie "Only Love Will Make You Free" tchnący gdzieś tam w oddali Gabrielowską paletą barw? Jest w nich i subtelność w głosie H. i szlachetność brzmienia klawiszy Richarda. Proste orkiestracje, snujące się gdzieś w przestrzeni klawiszowe motywy, od czasu do czasu wzbogacone nienachalnym brzmieniem perkusji. Proste, mało skomplikowane granie o wielkim ładunku emocji. Mnie pasuje. Nie trzeba mi więcej. A i tchnąca sztucznością kawa z sieciówki smakuje przy tej muzyce inaczej. Lepiej. W przeciwieństwie do ciebie uważam, że muzyczna propozycja duetu Hogarth/Barbieri smakowicie umila czas nieznośnego oczekiwania na albumy sam wiesz kogo.
B:To ja poproszę rachunek za te sztuczne ciastka i podrabianą kawę.