- Jak to nie wiesz, kto to Gotye? Internetu nie masz? YouTube'a nie oglądasz?
- No nie wiem. Pierwszy raz słyszę nazwę. Myślałam, że to jakiś nowy kawałek Gabriela.
Jakoś nie załapałam się na virala w postaci Gotye. Nie umieściłam „na wallu” klipów artysty. Ba, nawet nie przekonują mnie parodie (vide ta z Hitlerem. Swoją drogą tekst: ”Jeśli Gotye gra indie rocka, to Scorpions gra krautrocka” – rewelacyjny!). Nie należę do grupy: „Nie lubię Gotye”, ani nie zalajkowałam „Lubię Gotye”.
Gość to ma klawo, pomyślałam. Internetowy byt, ale w przeciwieństwie do innego mema, czyli Lany Del Rey, pozbawiony jakiejkolwiek nutki kontrowersji. Ot, belgijski Australijczyk, po latach ciężkiej pracy i przebijania się przez niszowy muzyczny rynek antypodów, przy pomocy skądinąd uroczej piosenki "Somebody That I Used To Know" zawojował świat. Wszyscy pokochali (lub znienawidzili) Gotye (pod tym pseudonimem kryje się Wouter De Backer). Hejterzy i lajkujący. Przejść obojętnie się nie da. Gotye jest WSZĘDZIE. Trzeci album artysty pt: "Making Mirrors" został najpierw wydany w Australii, a teraz po oszałamiającym sukcesie "Somebody That I Used To Know" został wydany w Europie i nie oszukujmy się, zawojuje listy sprzedaży. Skądinąd słusznie, bowiem pod względem muzycznym bije na głowę debiutancki album (a może jednak nie?, panno Grant) Amerykanki z botoksowymi ustami. Nagrany, jak mówi sam artysta, w szopie rodziców, na oldskulowym sprzęcie "Making Mirrors" jest sentymentalną podróżą w magiczny świat popu lat 80., składanką rozrzuconych puzzli inspiracji, patchworkowym dziełem. I absolutnie nie jest to zarzut. W dzisiejszych czasach, kiedy pojęcia "kopiuj-wklej" zastępują "wymyśl" nie stanowi to bynajmniej powodu do wstydu. Gotye miesza, zmienia, przekłada klocki w sposób bardzo przemyślany, tworząc wielowymiarową muzyczną mozaikę brzmień, nastrojów i świetnym melodii.
Paradoksalnie, najsłabszym utworem na tym krótkim albumie jest zgrany do granic możliwości, wyskakujący niemalże z każdego odtwarzacza wspomniany powyżej HIT. Poza tym dzieje się naprawdę wiele. Mozaikowy klimat całości nie nuży. Słuchać, że De Backer zna na pamięć klasykę „ejtisów” przefiltrowaną przez nowoczesne brzmienia naszego stulecia, a i fajnym gitarowym riffem potrafi się popisać („Easy Way Out”). Na „Making Mirrors” znajdziemy wiele odniesień i do twórczości Petera Gabriela (słuchając wokalu Gotye w „Eyes Wide Open” naprawdę można się pomylić), gdzieś tam majaczą klimaty znane z twórczości Talk Talk czy Japan (sposób „obrazowania” klawiszami, samplami). A i flirt z The Police również miał miejsce (”I Feel Better” mógłby się bez problemu znaleźć w dyskografii Policjantów). Ha, nawet drobny odprysk z „Faith” George'a Michaela w bardzo przyjemnym „In Your Light” może się podobać. De Backer nie boi się eksperymentować. Nie tylko zszywa, jak to w technice patchworku bywa, ścinki różnych muzycznych materiałów. Daje również coś od siebie. W takim chociażby „Smoke And Mirrors”. Najdłuższy na płycie, piękny i niestety w cieniu płytowych HITÓW. Chociaż za pierwszym razem wydawało mi się, że się przesłyszałam. Sprawdziłam „creditsy”. Nie, długowłosy, bosonogi okularnik tym razem nie partycypował w powstaniu płyty. Złudzenie niesamowite. Nie Gabriel, nie Sting, ale właśnie maniera wokalna lidera Porcupine Tree odcisnęła silne piętno na tym utworze. I byłby to moim zdaniem świetny utwór Wilsona. Prawdziwa wisienka na torcie. A i są też zwykłe, ulotne i śliczne piosenki, takie jak kończąca album „Bronte” czy jeden z moich faworytów „Giving Me A Chance”. Cwany ten de Backer. Pozbierał ścinki, pomieszał, zsamplował, dodał coś od siebie. Z tych wszystkich muzycznych ingrediencji wyszedł naprawdę niezły album zawierający sporą dawkę ambitnego popu. Co w dzisiejszych czasach silikonowych, marketingowych produktów jest naprawdę zaletą. Co z tego, że te utwory już słyszeliśmy? Muzyka ma cieszyć. I z taką sytuacją w wypadku „Making Mirrors” mamy do czynienia. Nie wiem jakie będą dalsze losy Gotye. Mam nadzieję, że jeszcze nie jeden raz usłyszymy o tym belgijskim Australijczyku.