FeedForward - Upstream

Artur Chachlowski

ImageCzytelnicy naszego portalu (a także uważni Słuchacze audycji MLWZ) z pewnością pamiętają wydaną w 2007 roku debiutancką płytę „Barefoot & Naked” tego holenderskiego zespołu. Określiliśmy w niej FeedForward mianem „grupy grającej wypadkową progresywnego rocka, metalu, muzyki pop, a nawet gotyku”. I napisaliśmy, że największą wartością zespołu jest jego wokalistka ukrywająca się pod pseudonimem „Biejanka”. Czy coś zmieniło się na nowej, wydanej przed klikoma tygodniami płycie FeedForward zatytułowanej „Upstream”? Otóż tak. W zespole nie ma już Biejanki. Życie rzuciło ją do dalekiej Finlandii, co uniemożliwiło codzienną współpracę z resztą instrumentalistów. Jej miejsce zajęła niejaka Patrice – dziewczyna wyglądająca (przynajmniej na zdjęciu umieszczonym wewnątrz książeczki) równie efektownie jak poprzedniczka i równie jak ona obdarzona jest ciekawym, mocnym głosem.

Na nowym albumie grupa FeedForward przedstawia 9 premierowych utworów, które ugruntowują jej pozycję, jako ciekawej formacji grającej muzykę z pogranicza progresywnego rocka i melodyjnego metalu. Całość rozpoczyna się od instrumentalnego nagrania „Ahead Of Echoes”, które de facto pełni rolę intro do reszty materiału wypełniającego program płyty. Zaraz po nim mamy utwór „Deepest Thoughts”, który od razu wyznacza styl i kierunek, w jakim przez blisko godzinę podążać będzie ten holenderski zespół. Kolejne utwory brzmią całkiem dobrze, mocno i dynamicznie. Ale czy przekonywująco? Co można zarzucić grupie FeedForward to to, że zbyt często powtarza ona i stosuje te same rozwiązania w każdym z nagrań. Mamy więc tu niemal bez przerwy potężnie brzmiącą gitarowo-syntezatorową ścianę dźwięków w tle, do przodu wysunięty jest wokal, niekiedy (za rzadko) do przodu wysuwa się gitara prowadząca i od czasu do czasu rozlegają się (też w sumie bardzo powtarzalne i brzmiące identycznie jak skrojone od jakiegoś szablonu) przejścia na perkusji. Efekt jest taki, że brzmi to wszystko tak, jakby cały zespół FeedForward dorobił się pewnego, sprawdzonego patentu i nie było ludzkiej siły, żeby się od niego mógł oderwać. Przez większość płyty wszystkie (prawie) utwory brzmią bardzo do siebie podobnie, co powoduje, że słuchając każdej kolejnej minuty albumu „Upstream” odnosi się nieodparte wrażenie, że zawiera on dość dobrą muzykę, ale po zakończeniu słuchania nic lub niewiele z niej nie zostaje w głowie.

Jest na szczęście kilka wyjątków od powyższej reguły, przez co nowy album Holendrów nie podpada pod kategorię „przeciętnej płyty do jednokrotnego wysłuchania i zapomnienia”. Te wyjątki to melodyjne nagranie „As Time Goes By” (melodia refrenu zapada w ucho już od pierwszego przesłuchania), balladowy (choć trochę przydługawy) utwór „As One” oraz kończąca album, mająca epickie ambicje kompozycja zatytułowana „For Now”. Tu wreszcie dźwięki syntezatorów (dłuższymi chwilami) przebijają się do przodu, wspaniale prezentuje się śpiew Patrice, a cały zespół w dobrym stylu demonstruje swoje niemałe umiejętności. Wreszcie słyszymy tu, że poszczególni muzycy to wytrawni instrumentaliści posiadający jasną wizję tego, co może stać się ich znakiem firmowym już na następnej płycie. Oby tak się stało. Tego im serdecznie życzę.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!