Z nazwą Joseph Magazine zetknąłem się po raz pierwszy, gdy w redakcji MLWZ zliczaliśmy głosy w naszym dorocznym Plebiscycie na Najlepszy Album minionego roku. Początkowo myślałem – sugerując się nazwą – że to jakaś zagraniczna kapela grającego alternatywnego rocka, dopiero jeden z kolegów podpowiedział mi: „Nie znasz ich? To chłopaki z Wrocławia grający instrumentalny prog metal!”.
Tak się szczęśliwie złożyło, że (jakiś miesiąc po zakończeniu naszego Plebiscytu) na moim biurku wylądowała przesyłka od zespołu z egzemplarzem płyty zatytułowanej „Night Of The Red Sky”. Bez chwili zwłoki włożyłem płytę do odtwarzacza i już po chwili stwierdziłem, że (prawie) wszystko się zgadza. Przesyłka nadeszła z Wrocławia, kwintet: Bartosz Socha (g), Marcin Walecki (k), Bartosz Struszczyk (v), Marcin Szadyn (bg), Rafał Brodowski (dr), już od pierwszej minuty zaczął ostro, a zarazem przystępnie (bo melodyjnie, a jak wiadomo w muzyce dobre linie melodyczne liczą się dla mnie najbardziej) grać tak, że nie potrzebowałem długich medytacji, by zgodzić się z opinią tych, którzy umieszczali płytę Joseph Magazine wysoko na listach swoich ulubionych albumów AD 2011. Zgadzało się wszystko, aż do momentu, gdy rozległ się utwór „Torn Piece Of The Sky” (ostatni na płycie!), w którym usłyszeć można wokal. A więc nie do końca instrumentalny to zespół – pomyślałem. Choć trzeba przyznać, że tradycyjnie rozumiany śpiew rozlega się zaledwie w jednym, tym właśnie utworze. Grupa Joseph Magazine z lubością sięga jednak po mówione wstawki (Jiddu Krishnamurti, Bill Hicks) oraz growlowe szepty i wokalizy (świetny Krzysztof Chytla w utworze „Vision”). Zabieg ten do pewnego stopnia przypomina to, czym przed rokiem Lebowski zauroczył wszystkich na swoim krążku „Cinematic”, choć powiedzieć, że Joseph Magazine gra „kinematycznego rocka” to tak, jakby nic nie powiedzieć. Muzyka, którą słyszymy na płycie „Night Of The Red Sky” to rasowy prog metal, ale z mocno wyeksponowanymi melodiami. Co naprawdę może podobać się w grze wrocławskiego kwintetu to to, jak pięknymi solówkami, jak bogatym aranżem i jak zachwycającym muzycznym smakiem potrafią nas czarować gitarzysta i keyboardzista. Ich partie osadzone są niejednokrotnie na osnowie skomplikowanych partii instrumentalnych napędzanych przez szalejącą sekcję rytmiczną. Te karkołomne „łamańce” stanowią przeciwwagę w stosunku do barwnych, niekiedy bardzo lirycznych melodii, które zapewne za sprawą tego niezwykłego kontrastu (kakofonia – liryka, hałas - melodia) nabierają dodatkowego wymiaru i instrumentalnej mocy.
Słuchając instrumentalnych propozycji grupy Joseph Magazine cały czas zastanawiałem się jak ta muzyka wypadłaby z wokalem. Choć nie jestem wielkim fanem wyłącznie instrumentalnej muzyki, to muszę przyznać, że w przypadku tego zespołu wszystko funkcjonuje bez większych zastrzeżeń, a tym samym daje sporo radości przy słuchaniu. Niemniej jednak częściej pojawiający się wokal byłby chyba istotną wartością dodaną dla tej, i tak przecież udanej, płyty. Tak właśnie myślę. Chociaż z drugiej strony, podobno lepsze jest wrogiem dobrego… Może więc rzeczywiście dobrze jest jak jest…?
12 utworów wypełniających płytę ”Night Of The Red Sky” mieni się różnorodną paletą barw i odcieni. Razem układają się one w epicką, trwającą blisko godzinę, opowieść o wyprawie do wnętrza duszy, wgłąb samego sienie. Historia związana z tą wyimaginowaną wyprawą opisana jest (po angielsku, podobnie jest też z tytułami poszczególnych kompozycji – najwyraźniej Joseph Magazine ma ambicje stania się naszym rockowym „towarem eksportowym”) wewnątrz książeczki. Kto chce pobudzić swoją wyobraźnię, niech czyta ten rozbudowany tekst w trakcie słuchania płyty. Kto woli ograniczyć się do samej muzyki, niechaj tylko przygasi światło w pokoju, rozpali świece, podkręci potencjometr wzmacniacza i, przymykając oczy, niech wyruszy z grupą Joseph Magazine w tą intrygująco brzmiącą, pełną przygód i muzycznych niespodzianek dźwiękową podróż w nieznane.