Brother Ape - Shangri-La

Artur Chachlowski

ImageTych, którzy grupy Brother Ape nie znają informuję, że to kolejny młody zespół pochodzący ze Szwecji mający spore ambicje zawojowania neoprogresywnego świata. Tym, którzy zdążyli już poznać muzykę tej grupy z wydanej w minionym roku debiutanckiej płyty donoszę, że dzisiejszy Brother Ape to już trochę inny zespół. O ile pierwszy album był swego rodzaju zbiorem „the best of demos”, a więc wszystkiego, czego grupa dorobiła się w początkowym, blisko 10-letnim okresie działalności, to wydana w lipcu nowa płyta pt. „Shangri-La” jest owocem rocznej pracy zespołu nad całkowicie premierowym materiałem. Nie uczestniczył w niej dotychczasowy lider zespołu, Peter Dahlgren, który po opublikowaniu debiutu postanowił opuścić zespół. Jego rolę przejął gitarzysta Stefan Damicolas, który podjął się też roli głównego wokalisty. Śpiewał on już na pierwszej płycie Brother Ape (lecz zaledwie około 30% wszystkich linii wokalnych), ale dopiero teraz wyszedł z cienia i objawił się w nim charakter naturalnego lidera zespołu. Gwoli uzupełnienia dodajmy, że obok niego trio Brother Ape tworzą Gunnar Maxen (b,k) oraz Max Bergman (dr).

Jak zatem muzyka z płyty „Shangri-La” różni się od pierwszego albumu? Najprościej byłoby powiedzieć, że jest ona naturalnym krokiem w stronę jeszcze bardziej neoprogresywnej stylistyki. Mniej w niej wycieczek w jazzujące rejony muzyki fusion. Nie ma tak zaskakujących aranżacji, jak w skąd inąd zgrabnych, acz mocno trącących elementami fusion kompozycjach „Railways”, czy „Farewell Song” z pierwszej płyty. Choć trzeba przyznać, że i w nowym utworze „Tweakhead” zespół pokazuje, iż potrafi grać jazz rock na naprawdę przyzwoitym poziomie. W tym instrumentalnym nagraniu Brother Ape stara się swoją grą oddać hołd dorobkowi legendarnej grupy Brand X, a w szczególności jej gitarzyście Johnowi Goodsallowi. Podobnie można by powiedzieć o niepotrzebnie nie-instrumentalnym utworze „Meatball Tour”. Dlaczego szkoda, że to nagranie nie jest instrumentalne? O tym za chwilę. Teraz chciałbym podkreślić, że to wcale nie te dwa jazz rockowe numery należą do najbardziej wartościowych na płycie „Shangri-La”. Najlepszy jest sam koniec albumu, a właściwie dwa ostatnie jego fragmenty: blisko 8-minutowy „Timeless For The Time Being” oraz zaledwie 150-sekundowa repryza tematu tytułowego, który otwiera i zamyka całe wydawnictwo. Szczególnie zachwycają w niej dźwięki akustycznej gitary a’la Steve Hackett. Pamiętacie „Blood On The Rooftops”? To wiecie o czym mówię. Skoro piszemy o superlatywach, to warto wspomnieć o króciutkiej miniaturce „Umbrellas”. To dwie minuty z sekundami urokliwej melodii zagranej znów na nylonowych strunach i optymistycznie przewrotny tekst: „when you are worried and down and out, nothing’s on and you are not steady, and the raining is disturbing you, everything is reminding you, just put up your umbrella”. Niby nic wielkiego, a jakoś chwyta za serce. Być może dlatego, że akurat piszę te słowa w pięknych, acz zalanych deszczem mazurskich lasach? Może rozłożę nad głową parasol, jak sugeruje autor tego tekstu? Po stronie plusów zapisać też można utwór „Beams” z porywającą gitarową częścią instrumentalną w finale tego nagrania. To prawdziwy prog przed duże P. Same dobre słowa można powiedzieć też o „Lunatic Kingdom”. Tu z kolei długa część instrumentalna znajduje się na samym początku utworu. Trochę tu fajnego jazzu, odrobinę space rocka i tylko niepotrzebnie w pewnym momencie włącza się w to wszystko wokal. No właśnie: wokal. Nie wiem czy zmiana wokalisty wyszła grupie na dobre. W tej kwestii wszystko jest sprawą gustu i zapewne będą tacy, którzy udowadniać będą wyższość Brother Ape ze Stefanem Damicolasem nad Brother Ape z Peterem Dahlgrenem. Ja jednak będę w stosunku do nich w opozycji i to nie dlatego, że Stefan śpiewa źle, czy nieprofesjonalnie. Wręcz odwrotnie, wyraźnie słychać, że ma on smykałkę do tego, co robi, że wyraźnie „czuje bluesa” (albo raczej „proga”), ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jego wokal brzmi jak setki, a nawet tysiące innych. Jakoś tak nieprzekonywująco i trochę nijako. Przykro mi pisać te słowa, ale to chyba najsłabszy element całości składającej się na nową płytę Brother Ape. Stefan to w ogóle potomek greckich emigrantów. Cały album zadedykował on zmarłemu niedawno tacie, Nicolasowi Damicolasowi, a ponadto, mniej więcej w połowie płyty, umieścił nagranie zatytułowane „Monasteries Of Meteora”. To swego rodzaju muzyczna podróż sentymentalna do kraju jego przodków. Ten kto zwiedzał słynne greckie klasztory wie, że potrafią one zachwycić bez reszty. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o dedykowanej im kompozycji, ani też o płycie „Shangri-La” jako całości. Z żalem muszę przyznać, że pozostawia ona po sobie raczej nijakie (lub jak kto woli: średnie) wrażenie. Na pewno nie przejdzie ona do historii prog rocka, ani też nie zakotwiczy się na dłużej w świadomości art rockowej publiczności. Za kilka miesięcy pewnie już nikt nie będzie o niej pamiętać.

Nie chciałbym jednak na koniec tej recenzji pozostawić takiej sugestii, że to kompletnie nieudana płyta. Nie, zdecydowanie tak nie jest. „Shangri-La” to album wprawdzie nie wznoszący się swoim poziomem poza kreseczkę „dobry” w typowej art rockowej skali muzycznego zadowolenia, ale potrafiący, przynajmniej w niektórych swoich fragmentach, dać sporo satysfakcji spragnionym ciekawych dźwięków uszom. Gdybym miał coś radzić zespołowi Brother Ape na przyszłość, to sugerowałbym zadbanie o to, by ich muzyka stała się bardziej wyrazista. Może więcej jazz rocka, panowie? Czy wezmą sobie tę opinię do serca? Chyba nie, bo sądząc po ich pełnych zadowolenia internetowych wypowiedziach, mam wrażenie, że swoim nowym albumem członkowie grupy Brother Ape już odnaleźli własną muzyczną „Shangri-Lę”. Szkoda, że wyłącznie dla siebie. Mnie jakoś do niej nie zabrali.

http://www.progressrec.com/
MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok