Cieszy się moja dusza, raduje się moje serce, kiedy moja skromna kolekcja płyt poszerza się o album z tak wyrafinowaną, wysmakowaną i niesamowicie inteligentnie brzmiącą muzyką. „The Black Chord” to druga długogrająca płyta w dorobku tej niezwykle szanowanej w wielu muzycznych kręgach amerykańskiej formacji Astra. W 2009 roku dużo dobrej prasy zrobiło zespołowi pojawienie się na rynku ich premierowego krążka „The Weirding”. Jeżeli ktokolwiek z Was z różnych powodów nie sięgnął jeszcze po debiutancką muzykę z rewelacyjnego pierwszego albumu, niechaj uczyni to jak najszybciej, bo naprawdę warto. „The Weirding” wydaje się być bardzo osobistą, wręcz intymną wycieczką młodych instrumentalistów do czasów, kiedy muzyka była prawdziwa, a przekaz szczery i uczciwy, odzwierciedlający stan ducha i umysłu twórcy. Głębokie i klarowne brzmienie kreślone było za pomocą niewyczerpanej palety barw melotronu, mooga, organów Hammonda. Sekcja rytmiczna nadawała kompozycjom solidne tempo a nie hałasowała, jak to bywa w większości przypadków we współczesnej muzyce rockowej. Gitary zaś śpiewały, prowadziły swoisty dialog z całym zespołem. Tak się kiedyś grało, a teraz… Też tak się gra, tylko niestety media mogące pokazać taką twarz muzyki z sobie wiadomych przyczyn tego nie robią. Lansują natomiast miernotę, przeciętność, brzmienia alternatywne – patrz: komercyjne. Ale zostawmy media. Tu i ówdzie znajdziecie enklawy, w których można taką muzykę usłyszeć lub o niej poczytać. Astra, tak jak i opisywany kilka lat temu na MLWZ.PL Diagonal czy Siena Root, idealnie wpisuje się w nowy nurt oparty na fascynacji złotym okresem psychodelii i rocka progresywnego. Ta fascynacja przejawia się również w sposobie bycia, stylu ubierania się i we wszelakich aspektach związanych z egzystencją w latach 70. O tych pozamuzycznych przejawach miłości do tamtych lat może napiszę więcej recenzując koncertowy album grupy Siena Root. Dziś skupmy się na muzyce.
W zasadzie przywołując pamięć o pierwszym krążku zespołu i krótko opisując jego muzyczną zawartość napisałem już właściwie wszystko o tej muzyce. Jednakże Astra to najwyraźniej zespół idący dalej. Z pewnością „The Black Chord” nie jest kuponem odciętym od debiutanckiego albumu. „The Weirding” zawierała osiem długich, monumentalnych, lekko mrocznych, bardzo mglistych, majestatycznych, hipnotyzujących słuchacza kompozycji. Wszechobecny duch Syda Barretta i wczesnego Pink Floyd na muzykach z Astry odcisnął swoje piętno. Jednak nie tylko floydowa psychodelia jest tu słyszalna. Można by tu odnaleźć inspiracje bardzo wczesnym King Crimson i Van Der Graaf Generator, a także setką innych bardziej lub mniej znanych, a działających w tamtej epoce zespołów. „The Black Chord” to zdecydowanie krótsza płyta, jednak nie mniej emocjonująca jak debiut. Myślę, że nowa propozycja Amerykanów może dla niektórych z Was okazać się atrakcyjna chociażby ze względu na bardziej zwartą i krótszą formę. A jeśli jesteśmy już przy tym temacie, to pragnę napisać, że jest to jedyny element tego nowego albumu, który wprawia mnie w lekki niedosyt.
„The Black Chord” to prawdziwa uczta dla kolekcjonera muzycznych wrażeń, dla podróżnika odbywającego dalekie wyprawy ze słuchawkami na uszach. Soczysty, pełen muzycznych smaczków, głęboki rock progresywny z dużą dawką wonnych ziół tak typowych dla psychodelii. Muzyka pobudzająca wyobraźnię, działająca na psychikę, uzależniająca. Jednym słowem: boska.
Album otwiera kompozycja „Cocoon”. Z kosmicznego pyłu niesionego odwiecznym wiatrem będącym efektem nieustannego ruchu galaktyk wyłania się jasna, dynamiczna kompozycja o pełnej rytmicznych supełków strukturze. Przeistacza się ona w najdłuższy utwór, aż 15-minutowy – tytułowy „The Black Chord”. Jak na zespół grający pod wpływem zapachu i smaku psychodelicznych traw, to dość skomplikowana i rozbudowana kompozycja, będąca bez wątpienia najjaśniejszym punktem na tej płycie. Zapewne „Cocoon” i „The Black Chord” wypełnią pierwszą stronę winylowego krążka. Mam nadzieję, że taki się na rynku pojawi, gdyż nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Idąc tym tropem, na drugiej stronie czarnego krążka powinny się znaleźć utwory wypełniające resztę albumu: „Quake Meat”, „Drift”, „Bull Torpis” będący tak naprawdę wstępem do ostatniej w tym zestawie kompozycji „Before In The Head”. To chyba równie porywający utwór jak ścieżka tytułowa.
Nowa fonograficzna propozycja formacji Astra trafia do rąk swoich fanów poprzez działanie oficyny Rise Above Records. Ta osobliwa, pełna różnorakich emocji i zawierająca tylko sześć ścieżek płyta, to doskonała okazja, by ponownie dać nura w kosmiczną otchłań. To swoisty muzyczny wehikuł czasu, który wraz z pierwszymi dźwiękami porywa słuchacza w dobrze znane, ale wciąż nie do końca zbadane rejony muzyki. Astra to zespół o ogromnym potencjale, który dopiero wielkie, epokowe dzieło ma jeszcze przed sobą. Z ogromną uwagą i radością z proponowanej przez zespół muzyki będę śledził rozwój ich poczynań. A świeżutki jeszcze krążek „The Black Chord”, jak i poprzedni „The Weirding”, z całego serca polecam. Zobaczycie, o grupie Astra będzie jeszcze głośno. Życzę im tego z całego serca.