Zespół Klan powrócił z nowymi nagraniami zebranymi w 40-minutowy zestaw zatytułowany „Laufer”. To już drugi powrót tego zespołu w postaci pełnowymiarowego albumu wydanego od czasu legendarnego „Mrowiska” (1971). Wygląda na to, że powroty co 20 lat (płyta „Po co mi ten raj” ukazała się w 1992 roku) stały się specjalnością formacji kierowanej przez Marka Ałaszewskiego. Z jednej strony dwie dekady, które dzielą kolejne nowe płyty Klanu to prawdziwy szmat czasu, z drugiej zaś – jeżeli mają to być tak dobre albumy jak „Laufer”, to naprawdę warto czekać aż tyle.
Marek Ałaszewski zgromadził wokół siebie grono bardzo zdolnych muzyków. Pracują razem od 3 lat i pozostają wierni hardrockowo-bluesowej tradycji, a więc muzycznym korzeniom grupy. Zresztą lider zespołu precyzyjnie wyjaśnia to we „słowie wstępnym” do płyty wydrukowanym w książeczce: „Płyta jest kontynuacją wszelkich idei, jakie od początku przyświecały wszystkim odmianom kierowanego przeze mnie Klanu, choć „Laufer” to jego nieco ostrzejsze oblicze. Rozbudowane aranżacje oparte na brzmieniu gitar, zróżnicowana dynamika, budowanie nastroju oraz narracja adekwatna do jego treści, tworzą stylistykę właściwą dzisiejszemu Klanowi”.
Płytę otwiera utwór „Wędrowiec”, będący bardzo udanym zaproszeniem do świata dźwięków „dzisiejszego Klanu”. Powoli rozkręcający się, monotonny rytm odmierzany miarowymi uderzeniami w bęben i automatycznym odliczaniem upływającego czasu stanowi podkład pod wokalny wstęp do płyty: „Gdzieś na drodze wzbił się tuman kurzu / kto woła, kto woła, czyj to śmiech / gdy samotny wędrowiec na wzgórzu / powoli zanurza się w doliny cień”. Dopiero po chwili odzywa się gitara, sekcja rytmiczna i ten trwający 8 minut utwór rozbrzmiewa feerią bluesowych barw. Zaraz po nim następuje wybrany na utwór pilotujący płytę (i słusznie!) – tytułowy „Laufer”. Powiem tylko tyle: to bardzo dobre nagranie i mam nadzieję, że wielki przebój, bo zasługuje na to i ma wszelkie ku temu znamiona. Choć jest to materiał na przebój - podkreślmy to jednoznacznie - w całkowicie oldschoolowm stylu.
Kolejny utwór – „Mamo, mamo” - jest zdecydowanie krótszy od dwóch poprzednich i zawiera liczne zmiany tempa i nastroju. Niespodzianka goni tu niespodziankę. Zwracam uwagę na zaskakującą wokalizę umieszczoną w finale. Z początku nie pasowała mi ona do całości, lecz po kilku przesłuchaniach „odkryłem” jej logiczny sens. Stąd wniosek, że płyta „Laufer” smakuje tym lepiej, im dłużej się jej słucha, brzmi tym ciekawiej i pełniej, im lepiej się ją pozna.
Czwarty utwór na płycie, „Salamandra”, to swego rodzaju romans ze stylistyką funk. „Świat jest głupi” to z kolei nagranie, z tekstu którego bije rozczarowanie otaczającą nas rzeczywistością (za teksty wszystkich utworów odpowiedzialny jest Marek Ałaszewski). To niemal klasyczny blues. Podkreślmy, bardzo dobry blues. Kolejny utwór, „Z aniołami”, to piosenka zanurzona w psychodelicznym rocku, rozpoczynająca się spokojnie i niewinnie, by po 3 minutach przeistoczyć się w odlotowy hardrockowy numer, w którym wyraźnie słychać echa twórczości ukochanej niegdyś (nie wiem czy teraz też?) przez lidera Klanu formacji Vanilla Fudge. Powiem szczerze, że obok świetnego „Wędrowca” i typowanego przeze mnie na przebój „Laufera” jest to mój ulubiony fragment nowego albumu Klanu. Psychodeliczny klimat wylewa się też z finałowej kompozycji – „Moje piekło”. To mocne zamknięcie płyty. Niepokojący, mroczny, chwilami wręcz transowo-odlotowy nastrój, w którym zanurzony jest ten utwór sprawia, że po jego zakończeniu, chce się słuchać nowego Klanu więcej i więcej. Tym bardziej, że końcowa solówka na gitarze, choć wcale niekrótka, mogłaby trwać i trwać i trwać... Lecz nagle się urywa, by ustąpić miejsca znanemu ze wstępu bębnowi, odtworzonemu do tyłu głosowi oraz znowu miarowemu, odliczaniu czasu… Minęło 40 minut i co? Posłuchajmy raz jeszcze, bo warto.
„Laufer” to dobra i mocna płyta. Nagrana jakby wbrew obowiązującym trendom i modom. I pewnie dlatego tak ciekawa. Choć nie tylko dlatego. Skąpana jest ona w dobrej tradycji rocka, czerpie wiele z klasycznych brzmień i rozwiązań, ale zarazem brzmi świeżo i nowocześnie. To drugi element, za który stawiam temu albumowi duży plus. Czuję, że Marek Ałaszewski świadom swoich możliwości, otoczony utalentowanymi muzykami (wymieńmy ich z imienia i nazwiska: Jacek Kępka – g, k, Piotr Gąssowski – g, Marek Ałaszewski Jr. – bg, Paweł Jedliński – dr i Grzegorz Grzyb – dr) miał pełne komfortu poczucie, że nie musi nic nikomu udowadniać. Dlatego skomponował i nagrał tak dobrą płytę. Zamiast tracić czas na wpasowywanie się w sztywne ramy obowiązujących niemal wszędzie „formatów” nagrał album taki, jaki chciał. I to właśnie dlatego albumu „Laufer” słucha się tak dobrze.