Podwójne albumy młodych, nieznanych szerzej artystów mają to do siebie, że lubią zniechęcić już na samym starcie, zanim zabrzmią ich pierwsze takty. Obszerność produkcji o takim pochodzeniu nierzadko zapowiada kłopotliwe zadanie zmierzenia się z natłokiem lepszych i gorszych muzycznych pomysłów, które młodzi artyści, często bez niezbędnej selekcji, w swojej naiwności wpisali w program albumu. Podobne wrażenie sprawiała czekająca na mój pierwszy odsłuch podwójna, druga w dyskografii płyta włoskiego duetu Outopsya, zatytułowana „Fake”, jednak, choć okazała się zawierać muzykę niekoniecznie lekką, łatwą i przyjemną, objawiła się jako pozycja wyjątkowo w swojej obszerności interesująca.
Już sam początek albumu każe zapomnieć, że wraz z półtoragodzinnym muzycznym doświadczeniem otrzymamy wypchaną setkami pomysłów, wielowątkową, wypełnioną po brzegi treścią epicką rockową opowieść. Otwierający płytę psychodeliczny, niepokojący monolog, który równie dobrze mógłby służyć jako intro do złożonej, progresywnej całości, w swoim charakterze okazuje się nie być przypadkiem odosobnionym. Na pierwszym krążku (zatytułowanym „Violet”) bowiem dominują klimaty z pogranicza psychodelii i eksperymentalnej muzyki elektronicznej, uzupełniając się z energetycznymi, rockowymi momentami bliskimi muzycznemu światu industrial. Pojawiający się gdzieniegdzie, przetworzony syntetycznie wokal w kontekście tego materiału wydaje się być raczej elementem instrumentarium, aniżeli medium przekazującym treść opowieści – członkowie duetu, Evan Mazzucchi oraz Luca Vianini, na „Fake” stawiają zatem wyraźnie na muzykę instrumentalną.
Na drugiej płycie (nosi ona podtytuł „Black”) jest to zresztą ewidentne – głos Vianiniego pojawia się tu jeszcze rzadziej, sama muzyka zaś ma nieco inny charakter, aniżeli na krążku pierwszym. Zamiast przestrzennych, niepokojących klimatów pojawiają się przykłady mniej abstrakcyjnego eksperymentowania z dźwiękami (nie wyłączając gitary oraz basu), dominuje natomiast znacznie bardziej konkretny, czytelny przekaz w postaci rockowych, wciąż jednak naszpikowanych elektroniką utworów opartych na gitarowych riffach.
Środki formalne wykorzystane na albumie zgrywają się w zadziwiająco spójną całość. Muzyczny, nieco „kosmiczny” świat wygenerowany przez dwójkę instrumentalistów, cechujących się godną podziwu jak na młodych twórców, swobodą artystyczną, brzmi przekonująco. Być może niektórzy mogliby zarzucić, że przez tę swobodę zapomniano o dostosowaniu materiału do możliwości i cierpliwości odbiorcy, wytykając jednak nie natłok wykorzystanych pomysłów, bo pod tym względem Outopsyi ciężko robić wyrzuty, ale nadmierne rozciągnięcie w czasie niektórych momentów. Muzyka ta jednak brzmi na tyle dojrzale, że niespieszny charakter niektórych kompozycji stanowi zdecydowanie zaletę albumu. Niejedną zresztą, o czym warto się przekonać samemu.