Hostsonaten - The Rime Of The Ancient Mariner - Chapter One

Artur Chachlowski

ImageStosunkowo niedawno Fabio Zuffanti wraz ze swoim projektem o nazwie Hostsonaten zakończył czteroczęściowy cykl płytowy zatytułowany „Seasoncycle Suite”. Nie minął rok, a ten płodny włoski artysta (warto wiedzieć, że oprócz Hostsonaten, regularnie udziela się on w zespołach Finisterre, Aries czy Maschera Di Cerra) wziął na warsztat romantyczny poemat Samuela Taylora Coleridge’a pod tytułem „The Rime Of The Ancient Mariner”.

Artystyczna wizja Zuffantiego uczyniła zeń dzieło, które rozrosło się aż do dwóch albumów. Pierwsza płyta, która właśnie ukazała się na rynku, zawiera muzyczną interpretację pierwszych czterech części poematu Coleridge’a (plus instrumentalny prolog), a w przyszłym roku, na kolejnym albumie, usłyszymy pozostałe trzy części.

Płyta „The Rime Of The Ancient Mariner – Chapter One”, acz pełna typowych dla muzyki Hostsonaten elementów, stylistycznie różni się nieco od cyklu o czterech porach roku. Przede wszystkim, Fabio zatrudnił do interpretacji wiersza Coleridge’a aż pięciu wokalistów. Są nimi Alessandro Corvaglia (La Maschera Di Cera), Davide Merletto (Daedalus), Simona Angioloni (Aries), Carlo Carnevali i Marco Dogliotti. Na płycie tej usłyszymy też wielu gości–instrumentalistów: Maurizio Di Tollo gra na perkusji, Luca Scherani na instrumentach klawiszowych, Matteo Nahum na gitarach, Edmondo Romano na saksofonie i dudach, Sylvia Trabucco na skrzypcach, a Joanne Roan na flecie.

Mamy więc do czynienia z wokalno-instrumentalnym obliczem Hostsonaten. To pierwsza istotna zmiana. Drugą jest fakt, że muzyka Hostsonaten na płycie „The Rime Of The Ancient Mariner – Chapter One” stała się jeszcze bardziej epicka, symfoniczna, bardziej teatralna, a przy tym ogniskuje w sobie jeszcze większą niż wcześniej paletę stylów: od rocka symfonicznego, przez hard rock, neo prog, aż po muzykę celtycką.

Całość składa się z pięciu długich kompozycji: prologu oraz czterech części poematu o starym marynarzu wracającym z trwającej wiele lat morskiej wyprawy i mówi o jego tajemniczych przygodach w czasie podróży dookoła świata, opowiadanych gościom przyjęcia weselnego

Muzyczna opowieść Zuffantiego to kolorowe i wielowymiarowe dzieło. Pełne niuansów, subtelnych smaczków. Rozwija się płynnie i gładko, poszczególne części powiązane są ze sobą i splatają się razem za pośrednictwem szumu morskich fal. Po wyrazistym i ilustracyjnym Prologu, będącym instrumentalnym wstępem do całości, jakby podniesieniem żagli przed rozpoczynającą się morską epopeją, rozpoczyna się Część Pierwsza tej historii. Jej początek to delikatne dźwięki akustycznej gitary i fletu oraz spokojny śpiew Alessandro Corvaglii. Po chwili wchodzą potężne chóry klawiszy oraz skrzypcowe unisono. Akcenty liryczne mieszają się tu z bardzo podniosłymi nastrojami. Dzięki ciekawie wykonanej wokalnej linii melodycznej już od pierwszego przesłuchania ma się wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś klasyczną kompozycją. To pełen uroku utwór, który zachwyca w każdej ze swoich 12 minut. Liryczny klimat przewija się w najkrótszej w tym zestawie Części Drugiej. Trwa ona 9 minut, a w głównej roli wokalnej występuje Davide Merletto. Najpierw jego śpiewowi towarzyszą liryczne dźwięki fortepianu, ale w miarę upływu czasu utwór nabiera epickiego wymiaru, odzywa się saksofon, mamy tu przepiękne gitarowe solo, a w finale, gdy grają już wszystkie możliwe instrumenty, utwór nabiera zawrotnego tempa i znajduje swój wielki punkt kulminacyjny w postaci melotronowo-chóralnych brzmień, które z pewnością uradują sympatyków artrockowej muzyki. Część Trzecia to najdłuższy (17 minut), ale i najpiękniejszy fragment tego albumu. Za mikrofonem Marco Dogliotti, który w kilku momentach popisuje się prawdziwie hardrockowym interpretacyjnym talentem (ach, te wysokie rejestry w jego wykonaniu!). Ale ta długa kompozycja posiada wiele odcieni i niuansów. Najważniejszą jej cechą jest to, że nie ma ona jednoznacznie zdefiniowanego kierunku. Zaczyna się w iście hardrockowym stylu, nieco później, po włączeniu się skrzypiec, mamy klimat niczym z płyt grupy Kansas, po chwili galopada klawiszowych dźwięków przywodzi na myśl wspomnienia o klasycznym progresywnym rocku, a kilka minut później następuje wyciszenie i pełne liryki zamyślenie. Ten nostalgiczny fragment jest niczym cisza przed burzą, bo w drugiej części tego utworu mamy do czynienia z prawdziwym dźwiękowym sztormem: konsekwentnie budowany jest nastrój pod pompatyczny finał, który trwa, trwa i trwa i utrzymuje słuchaczy w prawdziwym błogostanie. Przypominają się czasy pełnych patosu zakończeń chociażby takich utworów, jak „Forgotten Sons” i „Fugazi” Marillionu czy „The Crucifixion” Aragonu. Kto pamięta, ten wie o czym mówię. Zakończenie Części Trzeciej stanowiłoby pewnie idealny finał płyty. Ale Hostsonaten ma dla nas jeszcze Część Czwartą opowieści o starym marynarzu. Najbardziej celtycką, najbardziej bajkową, a zarazem najbardziej zróżnicowaną pod względem stylistyczno-formalnym. Tę trwającą 13 i pół minuty kompozycję upiększa swoim śpiewem Simona Angioloni, a w zakończeniu stanowiącym codę całej płyty towarzyszy jej jeszcze znany z Części Pierwszej, Alessandro Corvaglia. Utwór ten ma charakter spokojnej ballady, ale posiada też nagromadzoną w sobie ogromną porcję ładunku emocjonalnego. To rzecz, która chwyta za serce i której chce się słuchać bez końca. Duża klasa. Ogromne brawa. Brak słów, by opisać prawdziwe piękno zaklęte w tym utworze…

„The Rime Of The Ancient Mariner – Chapter One” to płyta baśniowa, niczym z pięknego snu, który mógłby się nigdy nie kończyć. Wszystkie utwory, choć na tyle wyraziste, że ewidentnie różniące się między sobą, w równym stopniu przykuwają uwagę i naprawdę cieszą uszy. Bardzo lubię wszystkie poprzednie płyty Hostsonaten i szanuję dotychczasową twórczość tego zespołu, ale ta najnowsza jest zdecydowanie najbardziej dojrzałą i najprzyjemniejszą w odbiorze. Jest to album wyjątkowy, magiczny i pod wieloma względami zaskakujący. Wyłącznie pozytywnie.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok